środa, 23 stycznia 2013

Rozdział dziewiąty


    Harry wpatrywał się z zainteresowaniem w twarze przyszłych gwardzistów. Lavender trzymała się Parvati, obydwie stały za bladym Deanem. Zachariasz, mający zazwyczaj znudzony wyraz twarzy, teraz w pełnym skupieniu rozglądał się dookoła. Glenn, siódmoroczny Ślizgon, jako jedyny  miał w swoim wzroku zaciekawienie. Wyglądał na zafascynowanego niźli przestraszonego jak pozostali.
 Dobra, skoro już tutaj jesteśmy.. – rozpoczął Harry, a wszyscy podskoczyli na dźwięk jego głosu. Zielonooki uśmiechnął się wesoło, szukając wzrokiem Rona. Rudzielec uniósł jedynie kciuk do góry, próbując ukryć to przed Hermioną.
Cichy syk rozniósł się po komnacie, a wszyscy jak jeden mąż wpatrzyli się w kotarę, która zleciała na ziemię. Popiersie Slytherina błyszczało w pełnej chwale, a jego oczy mieniły się na czerwono. Wokół jego głowy wił się wielki, zielony wąż.
 Zdrajcy, co wy robicie w mojej komnacie? – Chłodny, wyprany z emocji głos wydobył się z ust kamiennego posągu. – Mugole i zdrajcy krwi nie mają tutaj wstępu! Pożałujecie, głupie mugolaki. Stracicie życia za tę zniewagę. Bazyliszku, bierz ich.
Ktoś krzyknął, najprawdopodobniej Lavender, która była wręcz zielona ze strachu. Większość z nich wyciągnęła różdżkę, przygotowując się na atak.
 Teraz? – Szepnął Ron, kiedy przedostał się do przyjaciela, na co Harry skinął głową. Obydwoje delikatnie zrobili okrąg różdżką, mrucząc pod nosem zaklęcie. Wielki wąż zsunął się na ziemię, pędząc w stronę swoich przyszłych ofiar. Padło pierwsze zaklęcie z ust Hermiony, ale Drętwota przecięła powietrze. I nagle, bez żadnego ostrzeżenia, wąż rozpłynął się, a z sufitu zaczęła lać się zielona farba. Następnie błysnęło, kliknęło i w powietrzu ukazały się powiększone zdjęcia z  przerażonymi gwardzistami.
 Co to ma znaczyć? – Warknęła Hermiona, a z jej głowy, wprost na nos, spłynęła farba. Ron nie wytrzymał, zanosząc się głośnym śmiechem. Harry dołączył do przyjaciela, chichocząc. Obydwoje śmiali się, wytykając palcami znajomych.
 Żałujcie, że nie widzieliście swoich min! – Krzyknął rudzielec, trzymając się za brzuch.
 Pożałujecie tego – wycedziła Ginny, unosząc różdżkę.
 Ej, to przecież tylko taki mały żarcik. Chrzest bojowy – próbował wybronić ich Ron.
 Nie był śmieszny, Ron – warknęła Hermiona. – Drętwota!

**

     Spotkanie Klubu Pojedynków odbyło się w czwartek. Pojawili się na nim wszyscy uczniowie klas od czwartej wzwyż. W Wielkiej Sali usunięto cztery stoły i ustawiono kilkanaście podestów do pojedynków. Na jednym z nich, w samym środku, stał profesor Faust. Ubrany był w luźne spodnie i zwykłą koszulkę, która uwydatniała jego mięśnie. Dziewczyny już zdążyły otoczyć nauczyciela kółeczkiem, zadając mu przeróżne, czasem bzdurne pytania, całkowicie niezwiązane z tematem ich przybycia.
     Harry stał między Ronem, a Hermioną, rozglądając się dookoła. W tłumie zauważył Ginny, która kłóciła się z Deanem. Rudowłosa dziewczyna miała zarumienione policzki, a z jej oczu ciskały błyskawice w stronę chłopaka. Thomas wyglądał na przerażonego zachowaniem swojej dziewczyny. Harry wciąż był pełen podziwu dla kolegi, że o tym związku nie dowiedział się Ron.
Strażnik wysłał mu delikatną myśl, na co Gryfon potrząsnął głową, pozbywając się obrazu Ginny z głowy. Zamiast tego trafił akurat na moment, kiedy piątoroczna Gryfonka strzeliła Deanowi w twarz i odeszła z wysoko uniesioną głową.
 Co oni tam robią? - Zapytał Ron, zauważając ten sam moment co przyjaciel. Zmarszczył brwi, wpatrując się w czerwoną twarz Deana swoimi bystrymi oczami. I właśnie to był ten moment, kiedy rudzielec złożył wszystkie puzzle w całość, tworząc jasny w przekazie obrazek.
 Idę pogadać z tym gnojkiem - warknął, ruszając. Harry mentalnie współczuł niczemu winnemu Deanowi.
 Ron jest straszny - stwierdziła Hermiona. - On chyba nie rozumie, że Ginny może umawiać się z kim chce. Straszeniem chłopaków jedynie jeszcze bardziej ją rozwścieczy.
 Martwi się - próbował go usprawiedliwić Harry, choć sam uważał, że rudzielec był nadopiekuńczy względem swojej siostry.
 Harry, pamiętasz co się stało z Furrym z Hufflepuffu? Chłopak miał wysypkę przez tydzień.
 A tam, pani Pomfrey mówiła, że jest ona niegroźna - Harry nie miał zamiaru nawet pisnąć, że pomagał w tym przedsięwzięciu Ronowi. Sam uważał, że pewne osobniki stanowczo nie powinny się kręcić wokół Ginny Weasley.
 Harry, przez to ten chłopak się już chyba nie umówi z żadną dziewczyną.
Zielonooki taktownie przemilczał. Zielone bąble na twarzy Furrego były obrzydliwe i pryskały w najmniej spodziewanym momencie żółtą mazią, która niesamowicie śmierdziała.
Harry znowu spojrzał na profesora Fausta. Mężczyzna dalej rozmawiał wesoło z siódmorocznymi uczennicami, nawet nie myśląc o rozpoczęciu zajęć. Wśród tego tłumu adoracji Harry zauważył Cho, stojącą lekko na uboczu. Podobnie jak inne uczennice, wpatrywała się niczym urzeczona w nauczyciela, choć nie śliniła się jak to robiła jedna z blondynek. Gryfon wzdrygnął się z niesmakiem. Nie rozumiał co takiego miał w sobie profesor, że tak garnęły się do niego dziewczyny. Obiektywnie oceniając, Harry dostrzegał jego przystojną twarz, umięśnione ciało, ale nie uważał, że był to wystarczający powód do niemal wystawiania się mu jak na srebrnej tacy. Nie lubił tego nauczyciela. Było w nim coś dziwnego.
 Faust, skończ tę dziecinadę.- Tłum przepuścił spod drzwi do podestu profesora Snape'a. Wianek dziewczyn natychmiast się ulotnił, chcąc uniknąć bezpośredniego starcia ze wściekłym mistrzem eliksirów.
 Severusie, spóźniłeś się - stwierdził Faust, uśmiechając się wesoło. - Cały czas czekałem na ciebie. Nie mógłbym przecież zacząć bez ciebie, profesorze.
 Jestem już - odwarknął jedynie w odpowiedzi. Tworzył istny kontrast, stojąc w swojej czarnej szacie, idealnie zapiętej przy mugolsko ubranym profesorze obrony.
 W takim razie, proszę wszystkich o uwagę - poprosił czysto abstrakcyjnie profesor Faust, ponieważ od wtargnięcia Snape'a, wszyscy umilkli i nikt nie śmiał się odezwać niepytanym.
 Skoro jesteśmy już wszyscy w komplecie, ogłoszę teraz reguły jakie będą obowiązywać w Klubie Pojedynków. Po pierwsze: zaklęcia obowiązujące w czasie pojedynku to wszystkie poza urokami, które mogą pozostawić trwały uszczerbek na zdrowiu. Jeśli zauważę, że ktoś z was używa czarnej magii, to będzie miał ze mną do czynienia. A uwierzcie mi, znam się o wiele lepiej na niej od was.
 Po drugie: jeśli ja lub profesor Snape zadecydujemy, że trzeba przerwać pojedynek lub osoba musi niezwłocznie udać się do Skrzydła Szpitalnego, to macie nas słuchać.
 Po trzecie: pojedynkujecie się ze wszystkich sił, niezależnie od przeciwnika. To byłoby na tyle. Co do innych. Będziecie losować karteczki z numerkiem, które oznaczają waszego przeciwnika i numer podestu. Wokół podestu ustawione są magiczne bariery, by żadne zbłąkane zaklęcie nie dotknęło innych. Jakieś pytania?
Harry nie powinien się aż tak zdziwić, że ręka Hermiony wystrzeliła w powietrze. Zielonooki naprawdę nie wiedział o co mogła spytać dziewczyna.
 Panno Granger - powiedział spokojnie profesor Snape, całkowicie nie zdziwiony. Bardziej zaskakujące byłoby to, gdyby ta mała wścibska dziewucha o nic nie zapytała, stwierdził w myślach Opiekun Slytherinu.
 Czy w związku z zasadą trzecią, pojedynkujemy się niezależnie od wieku?
 Tak - odpowiedział profesor Faust. - Starsze roczniki mogą trafić na młodsze lub również na mnie lub profesora Snape'a.
 Będą profesorowie uczestniczyli?
 Oczywiście, panno Granger. Choć głównym naszym zajęciem będzie poprawianie waszych błędów i nauka pojedynkowania się. To chyba na tyle w kwestii pytań, dlatego od razu przejdziemy do ćwiczeń. Proszę podejść do urny - tutaj machnął różdżką, a rzeczona urna ukazała się na przeciw niego. - I każdy niech wyciągnie jedną kartkę i uda się na odpowiednie stanowisko.
Harry ruszył za tłumem, ustawiając się w kolejkę. Kiedy nadeszła jego kolej, spojrzał z uwagą na obydwóch nauczycieli. Przy swoim szczęściu, spodziewał się pojedynku z którymś z nim. Strażnik wysłał mu pocieszającą myśl, zapewniając o swojej pomocy. Harry zignorował go, wyjmując karteczkę. Odszedł kawałek dalej, niepewnie rozwijając kartkę. Dwadzieścia trzy.
 Ile masz? – Zapytała go Hermiona, zaglądając mu przez ramię. – Ja mam siedemnaście, a Ron dwadzieścia.
 No to dobrze, że nie będziemy pojedynkować się ze sobą – stwierdził Harry.
 Fajnie by było jakbym trafił na tamtą fretkę – rzucił Ron, podchodząc do nich. Harry z Hermioną spojrzeli w stronę Malfoy'a, który otoczony był swoimi nierozłącznymi gorylami. Blondyn, jakby wyczuwając obserwatorów, uniósł wzrok i zauważając ich spojrzenia, wydął ironicznie wargi.
 Nienawidzę gnojka – burknął Ron, za co oberwał od Hermiony z łokcia.
 Ron, wyrażaj się jakoś.
 Ale ten dupek…
Harry zignorował przyjaciół, przypominając sobie podsłuchaną rozmowę Malfoy'a z Zabinim. O czym oni gadali?, zapytał sam siebie. Strażnik podesłał mu obraz całej konwersacji, ale Gryfon nie potrafił wyciągnąć z niej nic sensownego.
 Uwaga, proszę o podejście do swoich podestów – zawołał profesor Faust, na co Harry rozejrzał się za swoim numerem. Przy jego podeście stał nie kto inny jak Severus Snape. Harry nienawidził swojego życia z całego serca.
Stanęli naprzeciw siebie, ustawiając się w pozycji bojowej. Snape nawet nie skomentował jego osoby, za co Harry był mu naprawdę wdzięczny. Inni uczniowie mieli niestety mniej taktu i Gryfon słyszał wyraźnie, jak jest obgadywany na równi z mistrzem eliksirów.
 Na trzy rozpoczynacie atak – powiedział profesor Faust. – Wygrywa ten, kto odbierze przeciwnikowi różdżkę. Wszystko jasne? Jakieś pytania?
 Jest jakaś nagroda dla zwycięzcy? – Zapytał Draco Malfoy, a po drugiej stronie jego podestu Harry zauważył niepewną, niską dziewczynę, która była niezwykle blada. Gryfon zacisnął usta. Miał nadzieję, że Ślizgon okaże trochę litości dla tej biednej Krukonki.
 Nie pomyślałem o tym wcześniej, ale wydaje się to dobrą motywacją – stwierdził nauczyciel obrony. – Wygrany zyskuje pięć punktów dla swojego domu. Przegrany je traci, a remis, nie zyskuje nikt. Czy to jasne?
 Czy to jest sprawiedliwe, by przegrany tracił punkty? – Odezwała się Ginny. Jej przeciwniczką okazała się Pansy Parkinson. Załatwi ją, stwierdził w myślach Harry. Rudowłosa już w zeszłym roku dawała ogromny popis w pojedynkach na spotkaniach Gwardii.
 Panno Weasley, w prawdziwym pojedynku straciłaby pani życie, gdyby pani przegrała, więc utrata punktów nie wydaje się przy tym tak drastyczna, nieprawdaż? – Odpowiedział spokojnie Snape, na co Ginny zamknęła speszona usta.
 To zaczynamy, moi mili. Ja nie mam pary, więc będę nadzorował wszystko. A teraz przygotujcie się i pamiętajcie, zero czarnej magii! – Profesor obrony klasnął w ręce z zadowoleniem.
 Raz.
Strażnik wysłał mu kilka myśl. Pierwsza była oceniająca względem Snape’a. Wysoki, dorosły mężczyzna. Większe doświadczenie, większy zakres zaklęć.
 Dwa.
Druga myśl była o sprawności fizycznej Opiekuna Slytherinu. Mniej sprawy, wykorzystuj dużo uników.
 Trzy!
Trzecia była o drugiej różdżce schowanej w lewym rękawie. Harry nawet nie zdążył o tym pomyśleć, kiedy odskoczył w bok, unikając nadlatującego Expelliarmusa Dupek, pomyślał Gryfon. Nauczyciel nawet nie brał tego na poważnie.
 Drętwota! Protego! – Krzyknął Harry, okręcając się wokół własnej osi. Kolejny impuls nadesłany od strażnika kazał mu kucnąć, a zaklęcie parzące przeleciało nad jego głową. Gryfon przeturlał się w bok i wstał na równe nogi.
 Expulso! Flagrate! – Dwa zaklęcia pomknęły w stronę Snape’a. Nauczyciel pierwsze ominął, a drugie otarło jego dłoń. Mężczyzna syknął, ale bandaż szybko owinął zranione miejsce.
 Incarcerus! Impedimento! – Harry odskoczył w bok, choć część zaklęcia mrożącego dotknęło jego nogi. Jęknął, ale Strażnik szybko nadesłał nowe uroki do jego umysłu, z których Harry natychmiast skorzystał. Zaklęcie miażdżące przemknęło koło głowy profesora  z zawrotną prędkością. Snape schylił się, wysłał kilka uroków w stronę ucznia. Harry zakaszlał, gdy zaklęcie drażniące dosięgło swojego celu. Łzy natychmiast wpłynęły do jego oczu, ale krzyknął na oślep kilka uroków, których formuły pojawiły się w jego głowie. Strażnik wysłał kilka impulsów i Harry ruszył się zgodnie z nimi. Znalazł się niebezpiecznie blisko profesora, który starał się go oddalić za pomocą zaklęć odrzucających. Gryfon zasłonił się tarczą, rzucił dwa uroki spowalniające i podbiegł do profesora, chcąc mu wybić dłonią różdżkę z dłoni. Zamiast tego w jego własną dłoń poszybowało zaklęcie pazura, na co syknął, wypuszczając swoją broń z dłoni. Harry zacisnął zęby i niewiele myśląc, walnął dłonią w rękę profesora. Różdżka Snape’a poszybowała w powietrze i upadła z głuchym łoskotem, który zginął w ogólnym ferworze pojedynków.
 Potter, natychmiast udaj się do Skrzydła Szpitalnego – powiedział zimno Snape. Harry, bez zbędnych słów zszedł z podestu, zgarniając dłonią różdżkę. Dopiero kiedy wyszedł z Wielkiej Sali pozwolił sobie na okrzyk triumfu.
 Dzięki, mój ty Strażniku, dzięki tobie dokopałem staremu nietoperzowi!

**

 I co, Severusie? – Albus stał za swoim biurkiem, wyglądając niczym niecierpliwe dziecko. Na jego twarzy było widać zaciekawienie, ale jego oczy nie błyskały jak zawsze.
 Nic rewelacyjnego, jak mówiłem – stwierdził Snape, patrząc z niesmakiem na swojego przełożonego. – Ci trzej idioci po prostu zmyślają. Potter nie ma żadnego Strażnika.
 Czyli pokonał cię ze swoją zwyczajową siłą – rzucił wesoło Slavomir, wyłaniając się z cienia.
 Potter. Mnie. Nie. Pokonał – wycedził Snape, obrzucając wampira lodowatym spojrzeniem. Faust zignorował go, zasiadając na fotelu.
 Slavomirze, co masz na myśli?
 Gdyby nie druga różdżka Severusa, dzieciak by go pokonał – odpowiedział wesoło Faust, uśmiechając się przymilnie do swojego kolegi po fachu. Jak on uwielbiał drażnić tego człowieka.
 Wydawało ci się.
 Severusie, nie ma co się wstydzić – oznajmił spokojnie Dumbledore, za co zarobił mrożące krew w żyłach spojrzenie swojego podwładnego. Odpowiedział mu dobrotliwym uśmiechem. Snape skrzywił się. Ten staruch faktycznie był nienormalny, westchnął w duchu.
 Slavomirze, coś jeszcze zauważyłeś?
 Dzieciak nie jest jeszcze w pełni Kontrahentem. Strażnik mu pomaga, to widać, ale nie ma pomiędzy mini jeszcze pełnego zgrania. Gdyby takowe było, dzieciak nawet by się nie ruszył z miejsca i zmiótł Severusa z ziemi.
 Nie przesadzaj, to tylko Potter.
 I właśnie dlatego powinieneś to zrozumieć – prychnął Faust. Wampir nienawidził ludzkiej ignorancji, jaką w nadmiarze dysponował Severus Snape. Mężczyzna był na ogół inteligentny, ale kiedy przychodziło do tematu Harrego Pottera, stawał się jedynie wkurzającym człowieczkiem, jakich Slavomir spotykał na przestrzeni wieków. 
 Potter jest przepełniony mocą. Strażnik jedynie dzieli się wiedzą, nie magią.
 Skąd tyle o tym wiesz? – Zapytał z zaciekawieniem Dumbledore. Miał przed sobą wiekuistą istotę, która była przy narodzinach imperiów i jednocześnie przy ich upadkach. Musiał spotkać się z tak wieloma rzeczami, o których Albus mógł tylko pomarzyć. Nawet przed sobą nie potrafił się przyznać, jak zazdrościł wampirowi zdobytej wiedzy. Na ogół to on, Dumbledore wiedział o wszystkim. Teraz jednak, w wyniku tej całej sytuacji ze Strażnikiem, czuł się niczym dziecko. 
 Spotkałem w swoim życie kilkoro Kontrahentów. Są niezwykle potężni. Pan Potter, kiedy tylko całkowicie zjednoczy się ze swoim Strażnikiem, będzie niezwykle potężną personą. Śmiem twierdzić, że będzie kolejnym graczem na tej śmiesznej szachownicy.
 To Potter, głupi dzieciak. Może i trochę ma tej mocy, ale to arogancki bachor.
 Severusie, naprawdę zadziwiasz mnie swoją głupotą – stwierdził spokojnie Faust. – Powracając jednak do tematu Pottera, nie wydaje się on już być więcej bierną postacią na tej waszej wojnie. Chłopak powoli wchodzi do gry.
 Coś wiesz?
 Albusie, czasem jest lepiej, gdy się nie wie pewnych rzeczy i czeka na rozwój wypadków.
Dumbledore bardzo nienawidził, kiedy ktoś wykorzystywał jego słowa przeciw niemu.

**

     Wymknięcie się na noc z Pokoju Wspólnego nie okazało się dla Harrego zbyt trudne. Wystarczyło jedynie poczekać do godziny dwudziestej drugiej, zasłonić kotary swojego łóżka i poprosić współ domowników o ciszę i spokój. Żaden z nich nie podejrzewał go o żadne niecne plany, dlatego Gryfon, przy pomocy peleryny niewidki, udał się do Hogsmade. Przeszedł niepostrzeżenie koło gabinetu Filcha i spokojnie udał się podziemnym korytarzem do Miodowego Królestwa.
     Kiedy tylko wydostał się ze sklepu, aportował się na ulicę Pokątną. Spokojnie przeszedł na Śmiertelny Nokturn, gdzie zdjął niewidkę i schował ją do powiększonej kieszeni kurtki. Przeczesał swoje nieujarzmione kłaki, które przed samym wyjściem zafarbował na blond. Niebieskie soczewki trochę drapały go w oczy, ale zignorował to. Najtrudniejsze okazało się zabranie Hermionie jakiegoś fluidu, który by zasłonił bliznę, ale po wielu trudach skradania się, udało mu się zabrać kosmetyk.
     Kiedy tylko zauważył drzwi do Śmierciotuli, uśmiechnął się. Raźno wszedł do baru, gdzie od razu powitała go muzyka, płynąca z radia. Magiczna stacja grała ostatni przebój Fatalnych Jędz, Gorące Kociołki. Harry nie wiedział jak Myron Wagtail mógł wymyślić piosenkę na temat nieudanej lekcji eliksirów, która stała się hitem. Sam lubił nucić o „czterech calach pyłku, dwóch korzeniach mandragory i bum!” na lekcjach Snape’a, który od samego początku zastrzegł, że jak tylko usłyszy choć nutę tej „kretyńskiej dziecinady”, odejmie sto punktów domowi.
 Kociak, normalnie oczom nie wierzę! – Rzucił wesoło Ben, stojąc za ladą. Harry uśmiechnął się do mężczyzny i podał mu dłoń.
 Jak tam? Wszystko dobrze? Twoja przyjaciółka.. – Tutaj Maleństwo sugestywnie poruszył brwiami. – Wspomniała o jakimś wypadku. Już jest okej?
 Tak, spadłem z miotły – skłamał gładko, powtarzając myśl Strażnika. Harry z konsternacją pomyślał, że w końcu musi porozmawiać z tym drugim umysłem. W końcu jeden z tych dziwacznych uzdrowicieli wspomniał o medytacji, która miała mu pomóc skontaktować się z nowym lokatorem.
 Halo, ziemia do kociaka! Bunny!
 Hej, miałeś mnie tak nie nazywać – warknął natychmiast, siadając przy barze. – Obiecałeś mi to.
 Miałem skrzyżowane palce – odpowiedział wesoło Maleństwo, odwracając się do półki z alkoholami. Harry patrzył jak mężczyzna przygotowuje Podniebny lot. Był to najbardziej niemęski drink jakiego Gryfon pił w życiu. Napój był koloru jasnego błękitu, a nad nim unosiła się aromatyczna chmurka, w która z jednej strony była wbita różowa palemka, a z drugiej żółta słomka. Harry próbował kiedyś je wyjąć, jednak jedynie sparzył sobie palca.
 A gdzie Pipi? – Zapytał, rozglądając się dookoła. Nigdzie nie widział pięknej kelnerki.
 Pojechała do szkoły – odpowiedział spokojnie Ben, choć w jego oczach wyraźnie było widać tęsknotę za młodszą siostrą. Harry zmarszczył brwi. W Hogwarcie nigdzie nie widział młodszej siostry Bena i doskonale pamiętał, że w te wakacje obchodzili jej dwudzieste czwarte urodziny.
 A gdzie?
 Uniwersytet im. Felippe Margou, na wydziale starożytnych run.
 Nie miałem pojęcia – odparł szczerze Harry, sącząc swojego drinka. Pan Kot wskoczył na ladę, podchodząc z gracją do swojego ulubieńca. Gryfon pogłaskał kota po łbie, a ten zamruczał z przyjemności.
 Złaź – burknął Maleństwo do kota, który jedynie zasyczał na niego i wskoczył na kolana Harrego.
 Kociaku, nie udało mi się na dzisiaj ustalić spotkania – powiedział cicho Ben. – Gościu ma jeszcze podać termin zakupu, na którym będziesz musiał się zjawić.
 Przekażesz to Regulusowi, a on mi – stwierdził Gryfon.
 Nie ufam tej szumowinie – prychnął Ben. – Wielu już takich widziałem, żadna osoba, która im ufała, nie kończyła dobrze.
 Nie musisz się go obawiać, jest czysty – Harry zmrużył oczy, patrząc uważnie na Bena. Robił tę samą minę jaką uraczał swoją siostrę na temat jej kusego stroju.
 Jak chcesz.
 To rodzina – zakończył twardo dyskusję Harry, na co Ben przyjrzał mu się uważnie. Nie powiedział nic.
**

     Pierwszy, oficjalny trening Quidditcha drużyny Gryffindoru odbył się we wtorek. Pogoda była koszmarna – ciągle wiało, padało i od czasu do czasu grzmiało. Harry był jednak nieugięty. Kiedy tylko uzyskał zgodę od pani Pomfrey na ćwiczenia, natychmiast poszedł do profesor McGonagall po pozwolenie na zajęcie boiska.
     Gra drużyny mile zaskoczyła młodego kapitana. Gryfon spodziewał się o wiele większej masakry, a jedynie z miotły zleciała Katie Bell za sprawką źle wybitego tłuczka. Na szczęście upadek był niegroźny, a obydwaj pałkarze przepraszali niemal na kolanach starszą koleżankę.
     Pierwszy mecz odbył się dwudziestego ósmego października – Krukoni kontra Ślizgoni. Było to druzgoczące zwycięstwo domu Slytherina, który za pomocą nowych pałkarzy, eliminował niemal całą przeciwną drużynę z gry.
**

     Zaklęcia latały we wszystkie strony, a Harry ze spokojem przechadzał się i poprawiał ewentualne błędy. W tym momencie ćwiczone były zaklęcia Defendere i Rumpo. Jedno z nich wytwarzało silną barierę, która obejmowała swoim zasięgiem nie tylko rzucającego czar, a również blisko stojące wokół niego osoby. Rumpo miało na celu coś odwrotnego. Promień zaklęcia rozpadał się na kilka wiązek, która atakowały do czterech osób, choć to główny cel obrywał największą mocą. Zaklęcie polegało na odepchnięcie oraz zneutralizowaniu wroga.
     Harry kucnął, kiedy jedno z źle wymierzonych Rumpo poleciało w jego stronę. Strażnik wysłał mu myśl o barierach, jakie według niego Gryfon powinien zastosować na sobie. Harry przystanął zaskoczony nabytą wiedzą. Nigdy nie wiedział, że istnieją zaklęcia, która mogą objąć ciało użytkownika.
 Harry, uważaj! – Krzyknęła Luna, na co Gryfon automatycznie rzucił przed siebie tarczę, która wchłonęła zbłąkane zaklęcie.
 Przepraszam Luna, zamyśliłem się – powiedział, uśmiechając się do niej. Blondynka jedynie pokręciła głową i powróciła do ćwiczeń z Nevillem. Harry przyjrzał się bliżej „Pomylunie”. Od kiedy wznowili zajęcia Gwardii, które odbywały się jak najczęściej, dziewczyna wyglądała na szczęśliwą.
 Harry, mam coś dobrego – powiedziała podekscytowana Hermiona, pojawiając się nagle przed nim. Harry nawet nie zdążył odpowiedzieć, a został pociągnięty w stronę stolika, na którym leżało mnóstwo pootwieranych ksiąg.
 Znalazłam zabezpieczenie – rzuciła podekscytowana.
 Jakie?
 Zaklęcie lojalności. Dzięki niemu żadne z nas nie zdradzi żadnych tajemnic. Nie będzie w stanie.
 Jest jakiś haczyk?
 Właśnie nie wiem – Hermiona zmarszczył brwi. – Jeszcze nic nie znalazłam, ale nie wiem czemu nie jest to popularne zaklęcie. Wydaje się mniej drastyczne od Przysięgi Wieczystej, ale jeszcze poszukam.
 Dzięki, Herm.





___
Dziękuję za cierpliwość. Mam nadzieję, że się podoba. 
Haha, widzicie dziewczyny, Joaska i Niezrównoważona, dałam radę wcześniej, ha! 
I oczywiście nie przejmujcie się tym, że górna część ma większe odstępy między wersami, a druga nie ma. To tak blogspot lubi robić ;)

6 komentarzy:

  1. To super :D Przynajmniej masz wenę, nie jak ja :D Weź... trzy tygodnie mam prawie cały rozdział, a nie chce mi się go dokończyć :D
    Powiem tak. Rozdział podobał mi się, ale były lepsze. Oczywiście wiem, że nie wszystkie muszą zawierać wiele akcji, są też przejściowe, nie? Ale notka podobała mi się nawet :)
    Harry prawie pokonał Snape'a! Ach, jak się cieszę! :D I druga różdżka? No Sev, Sev, nie grasz czysto. :D
    Weny mnóstwo życzę i przepraszam za tak krótki komentarz. Jakoś natchnienia nie mam :D

    OdpowiedzUsuń
  2. opowiadanie jest super. reg żyje sonie dobrze, "kociak"ma się dobrze ... i cóż... czekam na następny rozdział. mam nadzieję że pojawi się szybko. dużo weny i czasu do pisania ci życzę ;D

    OdpowiedzUsuń
  3. Nanana, coraz bardziej podoba mi się ten strażnik. Byleby tylko nie przesadząc - Harremu też od czasu do czasu powinna podwinąć się noga ; ) Swoją drogą co z nauką czarnej magii? Pamiętam, że w początkowych rozdziałach znalazł jakś książki i chciał się z nich uczyć, ale... ten wątek chyba umarł śmiercią naturalną. Szkoda, troche mroku nie zaszkodziłoby naszemu gryfonowi ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Witam,
    kawał dobry, pojedynek świetny, choć może niech jeszcze lepiej współpracuje ze swoim strażnikiem...
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  5. och świetny rozdział kawał bardzo dobry, pojedynek świetny, choć może niech Harry jeszcze lepiej współpracuje ze swoim strażnikiem...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń
  6. Hej,
    rozdział wspaniały jest, och tak kawał badzo dobry, ten pojedynek świetny, choć liczyłam, na lepszą współpracę z tym jego strażnikiem, i mam nadzieję, że to się poprawi...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń

Zamów Proroka Codziennego