Spotkania Gwardii odbywały się niezwykle często. Z racji odwołania zajęć obrony rocznikowi szóstemu, każdy wręcz wymuszał te zajęcia, by tylko jak najlepiej się przygotować do nadchodzącego testu. Harry nie dziwił się im. Samemu również oddawał się ćwiczeniom, kiedy był tylko w stanie. W większości magię trenował razem z innymi Gwardzistami, ale ćwiczenie ciała odbywał samotnie. Nie lubił, kiedy podczas rutynowych zadań, wpatrywały się w niego dziewczyny. Choć inni też starali się biegać na bieżni chociaż raz w tygodniu, to jednak nadal żaden z czarodziei nie był zbyt przekonany do tej formy wysiłku. Harry był zirytowany tym myśleniem, ale nie potrafił wymusić na Gwardzistach pożądanej reakcji. Jedyne, co udało mu się wywalczyć, to nauka samoobrony. Przekazywał im wszystko, czego zdążył się nauczyć od Remusa i Regulusa.
**
Deszcz dudnił o szyby, na co Harry
westchnął. Miał umówione spotkanie z Regulusem, który poświęcał mu swój czas na
naukę przydatnych rzeczy. Potter
czasami się zastanawiał, czy gra w pokera lub próba nauczenia go tańca, była aż
tak bardzo potrzebna. Nie spierał się tylko dlatego, żeby Black nie wywalił go
za drzwi Wrzeszczącej Chaty.
– Harry, wybierasz się gdzieś? – Spytała
Hermiona, przyłapując go przy oknie. Gryfon nawet nie miał zamiaru kłamać. Jego
ubiór jasno świadczył, że właśnie wychodzi z Hogwartu.
– Mam
spotkanie z Regulusem – odpowiedział spokojnie, patrząc ponownie za okno.
Księżyc lśnił już na niebie pośród burzowych chmur, a deszcz ostro zacinał w
szyby. Lada dzień, według radiostacji, miał zacząć padać śnieg.
– Uważaj
na siebie – mruknęła jedynie, wzrokiem wyrażając swoją dezaprobatę. Harry był
jej za to wdzięczny. Nie lubił się sprzeczać z przyjaciółką, która uważała jego
eskapady do Blacka za niebezpieczne i nielegalne. Zaczynała mu wówczas mówić o
wszystkich konsekwencjach jakie mogły go czekać, a wyobraźni dziewczynie nie
można było odmówić.
– Spokojnie, nie wybieram się nigdzie dalej – Pocieszył ją. Gryfonka, nie do
końca przekonana, ścisnęła jedynie jego dłoń i poszła dalej. Harry chwilę
odprowadzał spojrzeniem postać przyjaciółki, ale kiedy ta zniknęła w mroku,
ruszył do tajnego wyjścia. Przemknięcie obok gabinetu Filcha nie stanowiło
żadnego problemu. Sam woźny od kilku tygodni patrolował zupełnie inną część
zamku, gdzie dosyć często rozrabiał Irytek.
Harry w
końcu wydostał się z zamku i rzucając wcześniej na siebie zaklęcie kameleona,
ruszył po błoniach w kierunku Bijącej Wierzby. Roślina smagnęła kilka razy
gałęziami o ziemię, kiedy tylko go zauważyła. Harry z mściwym uśmieszkiem
unieruchomił ją i spokojnie udał się do komnaty.
W środku
czekał już Regulus palący papierosa. Czarodziej siedział na, wyczarowanym przez
siebie, fotelu, a w ręku miał kieliszek napełniony złotawym płynem.
– Ile
można na ciebie czekać – prychnął Black. Harry jedynie otrzepał się z deszczu,
zawiesił swoją kurtkę na krześle i usiadł na starym materacu. Taktownie
zignorował komentarz Blacka.
– To co
dzisiaj będziemy robić? – Zapytał po chwili ciszy. Młodszy brat Syriusza nie
odpowiedział, patrząc gdzieś w dal. Potter wyjął z dłoni starszego mężczyzny
kieliszek i sam pociągnął łyka. Whiskey przyjemnie rozgrzała mu pierś.
– Wara,
to moje – syknął Regulus, natychmiast wstając z zamiarem odebrania swojego
trunku. Gryfon, ze złośliwym uśmieszkiem, wypił całą zawartość. Black zaklął
siarczyści i rzucił się na chrześniaka swojego brata. Przydusił go do materaca.
Harry wierzgnął dziko, charknął i zrzucił z siebie Regulusa. Usiadł, oparł się
plecami o ścianę i spojrzał na starszego przyjaciela.
– Regulusie, coś się stało? – Zapytał cicho, delikatnie kładąc dłoń na ramieniu
czarodzieja.
– Młody,
nie szukaj problemów, gdzie ich nie ma – burknął jedynie Black, zrzucając jego
dłoń. Wstał na równe nogi i uśmiechnął się ironicznie do Pottera.
– No to
teraz zobaczymy jak sobie radzisz z Secare.
– Hej,
powiedziałeś mi o tym zaklęciu dopiero wczoraj!
– Nie
obchodzi mnie to, Potter.
**
Trzydziesty
pierwszy października wypadał w czwartek. Dekoracje przygotowywane były dzień
wcześniej przez profesora Flitwicka i trzecią klasę. Wszędzie zawieszone były
pajęczyny, nietoperze, a w każdym możliwym kącie stała dynia z wyciętą straszną
miną. Zewsząd spadały nagle sztuczne pająki, strasząc niewinnych uczniów.
Największe jednak wrażenie robiła Wielka Sala, w której pod sufitem wisiało
mnóstwo świec, dyni i latała chmara nietoperzy. Stoły domów oblepione były
pajęczynami i sprawiały wrażenie, że jak tylko ktoś przy nich usiądzie, to wszystko
się rozpadnie. Stół ciała pedagogicznego przystrojony był w barwy święta, a z
krzesła dyrektora straszył zielony troll.
Kolacja jak co roku miała charakter
uroczysty. Uczniowie przychodzili w odświeżonych szatach, a nie wyjętych jak
Puszkowi z gardła. Niektóre roczniki pozakładały charakterystyczne dla nich
dodatki – drugoroczni ubarwili swoje szaty w nietoperze skrzydła, a czwarto
roczni założyli wampirze kły. Największe jednak przebranie posiadał sam
dyrektor. Albus Dumbledore, znany ze swojego ekscentrycznego sposobu bycia,
ubrany był w pomarańczową szatę, która imitowała kształt dyni i to z jak
najlepszym skutkiem. Dyrektor wyglądał niczym piłka, kiedy zasiadł pośród
poważnie ubranych nauczycieli. Profesor McGonagall patrzyła na swojego przełożonego
z dezaprobatą, którą Dumbledore całkowicie ignorował.
Harry siedział między Nevillem a Ronem,
czekając aż na stole pojawią się potrawy. Dyrektor zakończył swoją mowę
odnośnie Halloween i teraz wszyscy wyczekiwali posiłku. Minęła minuta, a stoły
ugięły się pod ciężarem potraw. Leżały kolorowe puddingi, zachwycając nie tylko
kolorytem, ale też rozchodzącym zapachem. Pasztety dyniowe skrzyły się, a
stojące nieopodal ciasta wabiły słodkością. Gdzieś pośród tego Harry zauważył
sok dyniowy, który natychmiast sobie nalał. Napój czarodziejów wyjątkowo
przypadł mu do gustu.
Potter zjadł, otrzepał spodnie z okruszków,
porozmawiał chwile z Ronem i wstał. Pożegnał się z przyjaciółmi, życząc im
miłych snów. Nie było dla nikogo tajemnicą, że w Halloween Harry nigdy nie
wracał na noc do dormitorium. Nikt tak naprawdę nie wiedział, gdzie w tę noc
udawał się zielonooki Gryfon. Znikał, zabierając ze sobą mapę Huncwotów i
pelerynę niewidkę, by nikt nie mógł go wyśledzić. Choć Hermiona kilka razy
próbowała wpłynąć na przyjaciela, ale z marnym skutkiem. Zawsze odpowiadała jej
cisza.
**
Siedząc w Ogrodach Heleny, Harry wylegiwał
się na łące nieopodal fontanny w kształcie pegaza. Posąg wykonany został z
białego marmuru, a jedynie skrzydła konia były posrebrzane. Twarz miał piękną,
symetryczną, a zamiast oczu świeciły się dwa rubiny. Tułów był prosty, bez
żadnych udziwnień. Zwierzę uwiecznione było w pozie, gdzie stało na dwóch
kopytach z dwoma w górze i z rozpostartymi skrzydłami. Wokół niego utworzona
była fontanna, w której połyskiwała woda.
Harry okręcił się na bok, wzdychając.
Ogarnął wzrokiem las nieopodal, ale nie zauważając nic ciekawego, położył się
na plecach. Wpatrzył się w gwiazdy. Harry nie wiedział, czy Ogrody faktycznie
odwzorowują niebo na zewnątrz. Na ciemnym atramencie błyszczały punkciki, a
poszczególne z nich Gryfon był w stanie ułożyć w gwiazdozbiory. Najmocniej, jak
zawsze, błyszczała gwiazda Syriusza.
Łzy cisnęły się do oczu Harrego, kiedy
tylko jego umysł zalała fala wspomnień. Przez niemal dwa lata miał ojca
chrzestnego, który prawdziwie i bezgranicznie go kochał. Choć może Syriusz nie
należał do wymarzonego modelu opiekuna, ale Harry był wdzięczny losowi, że
takiego uzyskał. Łapa był wszystkim, czego potrzebował. Nie był jakimś
zwyczajnym nastolatkiem, który chciał tylko uwagi dorosłego. Nie potrzebne mu
były kazania czy inne tego typu rzeczy. Nie, Harry zbyt brutalnie został
wychowany przez szarą rzeczywistość, by móc mieć normalnego opiekuna. Za to
potrzebował osoby, która obdarzyłaby go miłością, zaufaniem i wiarą. A tego
Syriusz miał w nadmiarze. Przy każdej okazji pokazywał Harremu, że go kocha z
cały sił, że mu ufa, choć nie zawsze pochwala jego zachowania; że wierzy w
niego. Tak po prostu, zwyczajnie, bez żadnych ukrytych motywów. Tak jak ojciec
może kochać swoje dziecko. Harry zapłakał.
Kiedy łzy się wyczerpały, Gryfon otarł
twarz i znów zagapił się na nieboskłon. Syriusz migał jakby chciał powiedzieć:
„Jestem tu dla ciebie, Harry”. Potter
uśmiechnął się wesoło, dziękując mu za to. Wiedział, że Łapa jest zawsze z nim.
Trzydziesty pierwszy października był dla
niego najgorszym dniem w roku. Nigdy nie lubił świętować Halloween. Nie miał
czego. W tym dniu, szesnaście lat temu, odebrano mu wszystko. Rodzinę, dom i
niemal życie. Z tamtego upiornego wieczoru Harry pamiętał jedynie błysk
zielonego światła i krzyk swojej matki, co zawsze mu się przypominało przy
dementorach. Ten dzień był dla niego pełen smutku, żałoby, a nie głupich żartów
ze zmarłych. Teraz, kiedy wiedział już, jak naprawdę zginęli jego rodzice,
opłakiwał stratę. Kiedyś, kiedy jeszcze nie wiedział nic o magii, wściekał się
na rodziców, że byli takimi ludźmi. Ojciec i matka alkoholicy, narkomani, a
przynajmniej tym karmiło go wujostwo. Teraz jednak Harry doceniał. Dziękował,
że poświęcili się dla niego, choć sam wolałby zginąć wraz z nimi. Strażnik wysłał cichą myśl na to stwierdzenie, a Gryfon
poczuł się tak, jakby właśnie go ktoś przytulił. Nie mogąc się powstrzymać,
zapłakał żałośnie.
**
Trzeciego listopada, dokładnie w niedzielę, Harry wymknął się z Pokoju
Wspólnego o wczesnej porze. O godzinie siedemnastej znalazł się na Ulicy
Pokątnej, skąd od razu udał się do Banku Gringott. Gdy tylko wszedł do pomieszczenia,
został zauważony przez goblina, który bez zbędnych słów zaprowadził go do
Zarządcy Gardnera.
Harry usiadł w proponowanym fotelu, prosząc
o herbatę. Dzbanek od razu poszybował do góry, nalewając do pustej filiżanki gorącego
płynu. Harry dosypał dwie łyżeczki cukru i zamieszał.
– Dobrze
się składa, panie Potter, że dzisiaj się pan zjawił, sir – rozpoczął Zarządca,
patrząc na niego swoimi przenikliwymi oczami. – Akurat mam przy sobie wszystkie
niezbędne akta, o którym wspomniałem w liście. Mam nadzieję, że Smok Pocztowy
nie wyrządził panu krzywdy.
– Nie –
zaprzeczył od razu. – Podał sakiewkę bez zbędnych problemów.
– To
dobrze – pokiwał głową goblin. – Wysyłka miała być wcześniej dostarczona, ale
Smok Pocztowy zauważył pana niedyspozycję,
sir.
– Zauważył? – Harry uniósł zaskoczony brwi. Był przekonany, że to Hermiona napisała
do Banku, że w chwili obecnej jest nieprzytomny.
– Smoki
Pocztowe to niezwykle inteligentne stworzenia, panie Potter. Może są mniejsze
od zwykłych smoków, ale nie umniejszają im intelektem – zaczął powoli wyjaśniać
goblin, samemu nalewając sobie herbaty. – Wykorzystujemy je do transportu
pieniędzy przez wzgląd na ich rzetelność, ale również inteligencje. Smoki
Pocztowe dostarczają przesyłki jedynie adresatom lub poleconym do tego osobom.
Są również w stanie stwierdzić, kiedy adresat nie jest w stanie przyjąć paczki
i powracają z powrotem do Banku, a po jakimś czasie wysyłamy je znowu.
– Interesujące stworzenia – mruknął Harry, lekko się rumieniąc. Czemu w takich
chwilach Strażnik nie podzieli się z
nim wiedzą, pomyślał Gryfon. Nie musiałby wtedy razić aż taką niekompetencją.
– To
prawda, panie Potter, ale tematem naszego spotkania jest zgoła coś innego, sir
– stwierdził Gardner, upijając łyk napoju z filiżanki. Harry uczynił to samo.
– Pierwszy z dokumentów – kontynuował goblin, kładąc na stół dwie, oprawione w
skórę i ze złotą kłodką, księgi. – to zapis transakcji jakie się odbywały na
przestrzeni wieków między rodem Blacków, a bankiem. Jak już wspominałem, transakcje
polegają na tym, że bank Gringott zarządza majątkiem rodowym, odprowadzając dla
siebie korzystny procent.
Harry
pokiwał głową na znak, że rozumie. Starał się zignorować paskudny uśmiech na
twarzy Zarządcy, który pojawił się po ostatnich słowach. Już Gryfon wiedział
jaki to „korzystny procent” jest.
– Drugi z
dokumentów – podjął ponownie Gardner – to spis pańskich własności. Pozwoliłem
sobie je zapisać w formie dwóch odrębnych części. Jedna traktuje o majątku rodu
Blacków, a druga o majątku rodu Potterów. Z racji nieodnalezionego testamentu,
nie ma pan, panie Potter, jeszcze pełnych praw do uzyskania prawowitych dóbr
rodowych, ale kiedy ukończy pan pełnoletniość, co nastąpi za jakieś dziewięć
miesięcy, uzyska pan wówczas pełny dostęp. Dlatego w części majątku rodu
Potterów zrobiłem stosowne oznaczenia, które wyjaśnią panu, panie Potter, co jest
aktualnie w pańskim posiadaniu, a co zostanie dołączone wraz z ukończeniem
siedemnastu lat, sir.
Gryfon
przez chwilę trawił usłyszane informacje. Był zaskoczony, że to, co posiadał w
swojej skrytce dotychczas, nie było jedynym spadkiem po jego rodzicach.
Najwidoczniej rodzina ze strony jego ojca, była równie szanowana co ród
Blacków. Będzie to musiał sprawdzić jak wróci do Hogwartu.
– Jestem
panu wdzięczny za pańską pracę, sir – powiedział Harry, przerywając ciszę.
Goblin zawiesił na nim swój wzrok, na co Potter starał się nie wzdrygnąć.
– Jest
pan, panie Potter, interesującym czarodziejem – zaczął cicho Gardner. –
Większość z waszego gatunku traktuje nas, goblinów, niemal na równi ze
skrzatami, a jesteśmy o wiele starsi od waszej rasy. Przeżyliśmy więcej wojen,
odkryliśmy więcej magii niż jesteście sobie to w stanie wyobrazić, a
zdegradowaliście nas do skrzatów.
Harry poczuł
się nieswojo. Cicho przełknął ślinę, słuchając wywodu Zarządcy. Nie wiedział do
czego zmierzał goblin.
– Osobiście, śmieszy nas wasza próżność i egoizm – kontynuował Gardner. – Od
wieków patrzymy na wasz rozwój, a w końcowym efekcie upadek. Było już wiele
Czarnych Panów, jak ich nazywacie, a zazwyczaj powstawali z waszej winy. Z
głupoty, arogancji, chęci bycia najlepszym.
Gryfon nie
mógł się z tym nie zgodzić. Historia nie kłamała.
– A już
najbardziej śmieszne jest dla mnie to, żeby od dziecka wymagać cudów –
stwierdził Gardner. – Nie rozumiem, jak można oczekiwać od pana, panie Potter,
że zostanie pan zbawcą świata, mając zaledwie szesnaście lat. Chyba nigdy nie
będę w stanie zrozumieć czarodziejskiej logiki.
– Niemniej
jednak, widzę w panu coś niespotykanego z racji pańskiego wieku, panie Potter.
Pańska tolerancja i otwartość na inne rasy jest przedziwnym zjawiskiem. Chyba
po raz pierwszy widzę osobę, która całkowicie nie respektuje swojej własnej
kultury, łamiąc wszelkie schematy.
– Nie
jestem wyjątkowy – oburzył się Harry. – Znam wiele osób, którym nie
przeszkadzają inne rasy, w tym gobliny czy skrzaty.
– Nie
mówię, że takich osób nie ma – zgodził się Zarządca – ale zwracam uwagę, że
tylko pan, panie Potter, jest gotowy jawnie głosić swoje poglądy, co jest
całkowicie zaskakujące.
Harry nie
odpowiedział nic. Nie wiedział co, a Strażnik
całkowicie milczał jakby w ogóle nie istniał.
– Proszę
to zabrać ze sobą – Goblin wskazał na księgi, a na jednej z nich położył klucz.
– Proszę go nie zgubić.
– Dziękuję za poświęcony czas – powiedział Gryfon, chowając księgi do
powiększonych kieszeni. Został jednak zatrzymany przy drzwiach przez głos
goblina.
– Jest
pan, panie Potter, niezwykłą personą, dlatego będę wyczekiwał niezwykłych
czynów.
**
Harry szybkim krokiem wyszedł z banku,
próbując zignorować słowa, które kołatały mu się w umyśle. Niezwykłych czynów?
Gryfon zamyślił się i gdyby nie ostrzeżenie ze strony Strażnika, wpadłby w tarapaty. Zgodnie z impulsem schował się w
alejce, nakładając na siebie pospiesznie pelerynę niewidkę. Teraz to się
odzywasz, pomyślał ze złością, na co w odpowiedzi dostał lekkie uszczypnięcie.
Prychnął.
W miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą stał,
pojawiły się cztery sylwetki czarodziei. Każda z nich miała zarzucony głęboki
kaptur na głowę i szatę do ziemi. Szły równo, całkowicie milcząc, niczym w
jakimś mugolskim wojsku. Harry wstrzymał oddech i gdy upewnił się, że postaci
zniknęły, niepewnie wyszedł na ulice. Natychmiast skierował się do Śmierciotuli. Dopiero przy drzwiach
pozwolił sobie na zdjęcie peleryny niewidki, która natychmiast schował do
kieszeni. Z konsternacją odkrył, że posiadał blond włosy i soczewki dalej na miejscu.
Jak ten goblin wiedział, że to byłem ja, spytał sam siebie.
Drzwi otworzyły się, a z baru wyszło dwóch
mężczyzn, mamrocząc o czymś zawzięcie. Kiedy tylko spostrzegli Harrego,
zamilkli, oddalając się. Gryfon zignorował pijaków i wszedł do izby. W
pomieszczeniu były zaledwie trzy osoby, które siedziały przy jednym stoliku i
wykrzykiwały znane sobie tylko piosenki. Potter podszedł do lady, za którą
brakowało Bena. Usiadł na krześle, stukając dłońmi w blat.
– Kot, spieprzaj mi spod nóg! – Krzyknął Ben,
wchodząc przez drzwi pracownicze. W dłoniach miał skrzynkę piwa, którą trzymał
mocno, próbując ominąć wrednego kota. Pan Kot fuknął jedynie na niego i
wskoczył na ladę. Harry od razu pogłaskał zwierzaka, który zaczął się łasić do
jego dłoni. Z uśmiechem tarmosił go po głowie, od czasu do czasu ciągnąc za
ogon.
– Jesteś
już, to dobrze, on się zaraz zjawi – szepnął do niego Maleństwo, odstawiając
skrzynkę na ziemię. – A poza tym, co słychać?
– Nic
nowego – mruknął Harry. – Właśnie miałem rozmowę z nawiedzonym goblinem.
– One
wszystkie takie są, skurczybyki – podjął Ben. – Jak raz o pożyczce napomknąłem,
to myślałem, że mnie zlinczują.
– Pożyczanie pieniędzy nie jest ich mocną stroną – zauważył Harry, na co
Maleństwo posłał mu spojrzenie w stylu „No co ty? Naprawdę? Świat mi na nowo
odkryłeś”.
Drzwi
zaskrzypiały, oznajmiając wszystkim swoje przybycie. Do środka weszła postać w
czarnej szacie, której twarz schowana była pod kapturem. Harry obrzucił gościa
uważnym spojrzeniem, a Strażnik
niemal natychmiast nakazał mu ostrożność.
– To on –
mruknął Ben i skinął głową nowo przybyłemu. – Zaprowadzę was do ustronnego
miejsca.
Harry
posłusznie ruszył za Maleństwem. W kieszeni jednak ściskał mocno różdżkę w
razie jakiegokolwiek wypadku. Strażnik
wyraźnie dawał mu znaki, że osoba obok niego nie należy do bezpiecznych.
Ben
otworzył trzy pary drzwi, aż w końcu zaczęli schodzić schodami w dół. Znaleźli
się w jakieś komnacie z czerwoną kanapą i szklanym stoliczkiem.
– Pieniądze mam ja – oznajmił Ben do nieznajomego. – Chciałeś porozmawiać z
kupcem, to masz teraz czas.
– Dobrze
– odpowiedział zamaskowany zachrypniętym głosem, zrzucając kaptur. Harremu
ukazała się pomarszczona twarz z szarymi włosami i dużym wąsem. Paciorkowate
oczka od razu przywodziły mu na myśl wuja Vernona. Wzdrygnął się. Z
zaskoczeniem spostrzegł, że mężczyzna jakby zmalał wraz z rozpięciem szaty,
skąd natychmiast pojawił się ogromny brzuch. Przybyły czarodziej wydawał się na
pierwszy rzut oka otyłym, starym politykiem, który nadmiernie lubi chłopców. Strażnik dalej jednak kazał mu być
ostrożnym i przygotowanym na atak. Harry nie widział podstaw do tego, ale nie
sprzeczał się z drugim umysłem.
– Miło mi
pana widzieć – odezwał się starszy czarodziej, tasując go wzrokiem. Potter
odwdzięczył się tym samym.
– Zapewne
zastanawiasz się – podjął ponownie czarodziej – czemu nalegałem na to
spotkanie.
Harry
kiwnął głową. Mężczyzna usiadł na sofie, wyjmując piersiówkę. Pociągnął spory
łyk, a rumieńce natychmiast oblały mu policzki.
– Usiądź,
młodzieńcze – poprosił starzec, klepiąc miejsce obok siebie. Strażnik ostro zaprotestował, ale Harry
zignorował go i zajął miejsce przy nieznajomym.
– Nazywam
się Elliot Goodwin – przedstawił się. – Ty zapewne musisz być James, o którym
mi wspominał Ben.
– Zgadza
się – przytaknął sztywno Harry. On też zaczynał czuć się nieswojo.
– Nie
musisz być taki spięty, mój mały przyjacielu – Elliot zachichotał. – Twoja tajemnica
jest u mnie bezpieczna.
– Jaka
tajemnica? – Harry niemal warknął. Goodwin wybuchnął śmiechem.
– Jesteś
naprawdę zabawnym młodzieńcem, James – odpowiedział, puszczając mu oko. Gryfon
był zdezorientowany. Strażnik
wyraźnie mówił mu, żeby jak najszybciej uciekał stąd lub posłał w Goodwin’a wszystkie
znane sobie uroki. Z jednej strony pomysły te były niezwykle kuszące, ale z
drugiej sławetna ciekawość Potterów dawała o sobie znać.
– Dobrze,
a teraz bez żartów, bo widzę, że faktycznie nie masz o niczym pojęcia, James – Harry wzdrygnął się. Coś tu było
nie tak. Elliot zamilkł, przypatrując mu się z zainteresowaniem.
– Jesteś
niezwykle podobny do swoich rodziców – podjął ponownie. Potter spiął się na te
słowa i niewiele myśląc, przyłożył mężczyźnie różdżkę do gardła.
– Kim ty
jesteś i o czym mówisz?
– Spokojnie, Harry Potterze – odpowiedział, spokojnie odsuwając od siebie
magiczną broń. – Nie musisz być taki gwałtowny. To zapewne masz po swoim ojcu.
On też był strasznie narwany.
Strażnik wysyłał mu co chwila impulsy, nakazując natychmiastową ucieczkę.
Gryfon nie był jednak w stanie. Ten Elliot coś o nim wiedział. Rozpoznał go
mimo kamuflażu i wspominał o jego rodzicach. Harry chciał wiedzieć.
– Nie
musisz się mnie bać jak zapewne mówi ci twój Strażnik. Żadne z nich nigdy mnie nie lubił – stwierdził Goodwin,
na co Harry otworzył szerzej oczy.
– Skąd?
– Skąd
wiem? To chyba normalne. W twojej rodzinie posiadanie strażnika to coś tak
oczywistego jak bycie czarodziejem – odpowiedział starzec. – Nie mów, że o
niczym nie wiesz?
– Ja…
– Niemożliwe. Ha, stary Charlus pewnie przewraca się w grobie – Elliot zachichotał
sam do siebie.
– Skąd to
wszystko wiesz? Kim ty jesteś? Czemu mnie rozpoznałeś?
– Spokojnie, chłopcze, mamy trochę czasu, więc jestem w stanie ci na nie odpowiedzieć.
Od ciebie będzie zależeć czy mi uwierzysz, czy potraktujesz za jakiegoś
szurniętego starca.
– Mów –
zażądał natychmiast Gryfon.
– Tak, ta
stanowczość to zdecydowanie cecha twojego ojca. Głupi dzieciak był z niego. –
Elliot umilkł, pociągnął łyk ze swojej piersiówki i zaczął mówić.
– Jak już
wspomniałem, nazywam się Elliot Goodwin. Powinieneś co, nie co słyszeć o mnie,
ale to jest teraz nieważne. Skąd ciebie znam? Czemu tak łatwo rozpoznałem?
Wychowywałem się z twoim dziadkiem, więc z łatwością mogę wywęszyć Pottera na
odległość stu kilometrów. Macie bardzo charakterystyczne aury, a do tego Strażnik. Wyjaśniając, nim znowu zadasz
mi milion pytań, jestem bardzo czuły na magię innych.
– Co
wiesz o Strażniku?
– Tylko
tyle, ile mi zdradził twój dziadek – odpowiedział, po czym zmrużył oczy. – Nie powiesz
mi chyba, że sam nie wiesz wszystkiego? Nie skontaktowałeś się z nim?
– Mój Strażnik nie odpowiada na moje próby
kontaktu – mruknął cicho Harry, zagryzając wargę.
– To
dziwne. Z tego, co jest mi wiadome, w waszej rodzinie wszyscy mieli Strażników. Jedni trafiali na naprawdę
potężnych, a inni na takich małych przeciętniaków. Przykładem jest twój ojciec.
Jego Strażnik nigdy nie należał do
najsilniejszych. Twój Strażnik powinien
od razu się z tobą zobaczyć, wyjaśnić cokolwiek.
– Chciałbym
– mruknął ironicznie Harry.
– Może
coś go blokuje? – Elliot pociągnął łyk alkoholu. – Albo nie jesteś gotowy na
spotkanie z nim. Z tego, co mi wiadomo, Strażnicy
ukazują się swoim Kontrahentom
dopiero wtedy, kiedy będą oni w stanie objąć ich rozumem. Zdarzały się nawet
przypadki, że ludzie dostawali obłędu po takim spotkaniu.
– Czemu
mam ci wierzyć? – Zapytał Harry, patrząc na mężczyznę uważnie.
– Nie mam
zamiaru przymilać się do ciebie. Byłem jedynie ciekaw, kto chce czujki. Nie
spodziewałem się trafić na słynnego Wybrańca. Niezwykle głupie przezwisko. Wy,
Potterowie, zawsze tak trafiacie. Na Charlusa mówili Nundu, gdzie się zjawił,
tam siał zniszczenie. Niesamowity był z niego Auror. Powracając jednak do
głównego tematu, po prostu kiedy cię rozpoznałem, byłem ciebie ciekaw. Mówię ci
to, co wiem.
– Dostanę
czujki? – Zapytał cicho Harry. Musiał jak najszybciej stąd wyjść i przemyśleć
wszystko na spokojnie. To było zbyt podejrzane, że nagle zjawia się jakiś
czarodziej, który dużo wie o jego rodzinie.
– Oczywiście, po to tutaj przyszedłem, żeby dobić targu. Chce się jednak
dowiedzieć, po co ci one. Choć to raczej zdaje się być dla mnie oczywiste. –
Elliot pokręcił głową. – Wy, Potterowie, chyba macie jakiś gen, który każe wam
ratować świat jak tylko się da.
– Skoro
wiesz, to nie muszę ci odpowiadać – stwierdził Harry. – Nie znałem ani mojego
dziadka, ani moich rodziców. Wiem jednak, że muszę coś zrobić, by zapobiec
poczynaniom Voldemorta.
– Typowy
Potter – Goodwin prychnął. – Ratujmy wszystkich, obojętnie czy zasługują na to
czy nie. Jesteś głupcem. To samo mówiłem Charlusowi i Jamesowi. Obydwaj nie żyją,
bo nie chcieli mnie posłuchać.
– Kochałeś ich? – Harry zaryzykował. Elliot spiął się. Starzec natychmiast
machnął różdżką, a przed nimi pojawiła się skrzynia.
– Masz
to, co chciałeś – powiedział. – Jest ich trzydzieści dwie sztuki. Resztę
załatwię z Maleństwem.
– Dziękuję – Gryfon podszedł, wziął w dłonie skrzynię i ruszył na schody.
– Harry –
Elliot zawahał się. – Jak będziesz szukał pomocy, to napisz.
**
Harry zjawił się w Hogwarcie przed ciszą
nocną. Spokojnie udał się do Pokoju Wspólnego, gdzie wziął tętniło życie.
Odłożył natychmiast skrzynię do swojego kufra. Zignorował pytające spojrzenie
Rona i położył się w swoim łóżku, od razu zasłaniając kotary.
Gryfon myślał o tym całym, dziwacznym dniu.
Zaczął się rozmową z nawiedzonym goblinem, a skończył z jakimś obłąkanym
starcem. Potter nie wiedział czy Elliot Goodwin mówił prawdę. Na pierwszy rzut
oka wydawałoby się, że mówił to, co wie, ale Harry zbyt wiele razy był naiwny,
by spokojnie wszystko przełknąć. Strażnik
przy okazji komplikował sprawy, cały czas wyjąc niczym fałszoskop przy Goodwin’ie.
Harry nie był teraz do końca przekonany komu może zaufać.
– Czemu
po prostu nie wyjaśnisz mi czegoś? Jak mam ci ufać, skoro to dopiero Goodwin mi
wyjaśnił cokolwiek. – Mruknął pod nosem Gryfon. Strażnik poruszył się niespokojnie w jego umyśle, a Harry poczuł
cichy impuls, który układał się w słowa Wybacz,
nie mogę. Nie wiem o czym mówisz, odpowiedział w myślach Gryfon. Kolejny
impuls nadszedł o wiele później, ale był jak dotąd najdłuższą wypowiedzią
drugiego umysłu. Jeśli teraz się
spotkamy, Voldemort to odkryje. Złapie cię. On chce ciebie, mnie, nas. Potter
próbował jeszcze wymusić na Strażniku
odpowiedzi, ten jednak całkowicie zamilkł. Chłopak westchnął, zakopując się w
kołdrze. Miał dosyć wszystkich i wszystkiego.
**
**
Piąty listopad nadszedł o wiele szybciej niż
wszyscy mogli się spodziewać, a wesoły uśmiech profesora Fausta nie mógł
zapowiadać niczego dobrego.
___
Hahaha, jestem miszczu, skończyłam rozdział jeszcze w tym miesiącu.
Jest to rozdział niewiadoma. Czemu tak? Bo jest dużo nowych, niby niepotrzebnych rzeczy, ale później znajdziecie wszystkie powiązania^^
Test będzie dopiero w następnej notce, wiem, jestem zUa.
Proszę o wytykanie błędów.
Zakładkę o sobie zrobiłam.
Znad krzaczastych brwi.
Będę miły i napiszę komentarz. Tekst czyta się nawet dobrze, ale liczba prostych, głupiutkich zgrzytów (bójka z Severusem) jest powalająca. Beta, najlepsza będzie dla Ciebie beta, która pomorze wyłapywać właśnie takie fabularne wpadki.
OdpowiedzUsuńBójka z Severusem? Nie przypominam sobie, żebym o takowej pisała Oo. To był pojedynek w Klubie Pojedynków, gdzie nauczyciel może stanąć naprzeciw uczniowi, jeśli to miałeś/aś na myśli.
UsuńA beta, wiem, potrzebna, ale chętnych nie widzę >.<
Znad krzaczastych,
Lau~
Musiały mi się opowiadania pomieszać, przepraszam serdecznie i strasznie. Teraz zastanawiam się gdzie wyczytałem o bójce z Sevikiem. Beta się może znajdzie, sam mógłbym Ci pomóc, ale wątpie czy podołam. Matura:/
UsuńI wena skurczyflaka życzę:P
Widzę, że teraz wszyscy piszą matury. Przynajmniej sama nie cierpię ;)
UsuńDziękuję~
Po przemyśleniu sprawy myślę, że mogę spróbować Ci pomóc. Nie jako beta, ale jako ktoś kto chłodnym okiem oceni tekst. danielsekowski@gmail.com
UsuńTrza sobie pomagać:P
Opowiadanie bardzo mnie wciągnęło, masz ciekawy pomysł:) Lubię, kiedy Harry nie jest naiwnym idiotą i ma dystans do wszelkich poczynań Dumbledore'a, nie podąża ślepo za nim. Samemu Dyrektorowi przyda się porządne utarcie nosa za te wszystkie manipulacje i wydaje mi się, że Faust to tego zadania byłby idealny:)
OdpowiedzUsuńSpodobała mi się postać Elliota i jego wypowiedź o głupocie Potterów. Nie da się uratować wszystkich, a za próbowanie można słono zapłacić. Ludzie zamiast oczekiwać na ratunek powinni sami zacząć działać, a tego brakuje w społeczności. Harry powinien z czasem zwalczyć swój syndrom bohatera.
Nie mogę się doczekać testu z obrony, będzie to na pewno ciekawe wydarzenie. Może po wszystkim Harry i Draco w końcu porozmawiają.
Czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział:)
Pozdrawiam i życzę dużo weny.
Witam,
OdpowiedzUsuńno to ciekawe kim jest ten strażnik, i goblin w banku bez problemu rozpoznał Harrego ciekawe jakim sposobem..
Dużo weny życzę Tobie...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Hej,
OdpowiedzUsuńwspaniały rozdział, ciekawi mnie bardzo kim jest ten strażnik, i goblin w banku bez żadnego problemu rozpoznał Harrego, ciekawe jakim to sposobem...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Aga
Hej,
OdpowiedzUsuńbardzo wspaniały rozdział, ciekawi mnie kwestia tego strażnika, kim jest, czy to ktoś z rodziny? no i goblin w banku bez żadnego problemu rozpoznał Harrego, jakim to sposobem...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Iza