Wiadomość o zaginięciu Harry'ego została skrzętnie zatuszowana przez dyrektora Hogwartu. Madame Pomfrey zabroniła przyjaciołom Gryfona przychodzić ze względu na stan zdrowia pacjenta. Hermiona z Ronem nie chcieli jednak w to uwierzyć i codziennie napierali na pielęgniarkę. Bez skutku.
Wszyscy
nauczyciele zostali zmobilizowani do poszukiwań chłopca po całym zamku, a kilku
członków Zakonu Feniksa, w tym Moody, próbowali rozgryźć jak udało się
niepostrzeżenie wynieść chłopca ze Skrzydła Szpitalnego. Nie było żadnych
dowodów i według emerytowanego Aurora, Potter musiał sam opuścić pomieszczenie,
co z drugiej strony było niemożliwe ze względu na jego śpiączkę.
~
Drzwi
otworzyły się od komnaty Mistrza Eliksirów, a do środka wszedł Albus Dumbledore.
Starzec ubrany był w żółtą szatę w fioletowe prążki, które skakały po
materiale. Na końcówce nosa trzymały się okulary połówki, a niebieskie oczy
patrzyły ze smutkiem. Jego twarz wydawała się jeszcze starsza niż zwykle, a sam
czarodziej chodził lekko przygarbiony.
– Czemuż zawdzięczam tę wizytę, dyrektorze? –
Spytał chłodno Severus, patrząc z niesmakiem na postawę swojego przyjaciela.
Nigdy nie przyznałby się przed sobą, że martwi go ta niechęć i niemoc Albusa.
Nie, wolał twierdzić, że zachowywanie się tak w tym wieku jest niegodne.
– Nikt nic nie znalazł – dyrektor zajął miejsce
w fotelu. – Moody uważa, że Harry'ego musiał wynieść ktoś z Hogwartu albo Harry
sam się obudził.
– To ten zwierzak
– syknął natychmiast Severus, mrużąc oczy. Już miał otworzyć usta, by rozpocząć
swoją tyradę i wyszydzić kolejną durną decyzję dyrektora, ale starzec ubiegł
go.
– Nie, Severusie. Slavomira nie było wówczas w
zamku, jeśli chcesz tak bardzo wiedzieć. A poza tym, ufam mu, Severusie i
byłoby miło, gdybyś nie podejrzewał go na każdym kroku.
– Albusie, nie mogę pozwolić, by coś się stało
któremuś z moich uczniów.
– A od kiedy to tak bardzo interesujesz się
swoimi uczniami? – Brew Albusa powędrowała do góry, a Severus zmiął w ustach
przekleństwo. Nie było żadnej, pieprzonej
mowy, że się przyzna, że jednak coś go obchodzą gówniarze. Nie da tej
satysfakcji temu staremu prykowi.
– Czy byłeś wzywany ostatnio? – Dumbledore
zmienił temat, a jego twarz na powrót stała się poważna.
– Czarny Pan milczy – odpowiedział spokojnie Severus,
machinalnie zaciskając dłoń na znaku. Jeden przejaw młodzieńczej głupoty,
pomyślał gorzko.
– Podpytałeś się trochę innych, czemu nie
wiedziałeś o tym ataku?
– Mało osób wiedziało. – Namyślił się. – Nott
mówił, że Czarny Pan był wściekły i nagle nakazał natychmiastowy atak.
– Myślisz, że mogło mieć to związek z Harry'm?
– Potter zawsze musi coś zrobić – prychnął. –
To oczywiste, że Czarny Pan musiał zostać odepchnięty przez bachora.
– Ciekawe – mruknął Albus, bawiąc się swoją
brodą. Wpatrywał się w blat stołu, myśląc.
– Mam do ciebie prośbę, Severusie – podniósł
głowę. – Byłbym wdzięczny, gdybyś przeprowadził szukanie za pomocą leglimencji.
– Sam możesz to zrobić – burknął Mistrz
eliksirów. – Nie mam co robić, tylko szukać naszej zagubionej Książniczki.
– Severusie – karcąc spojrzenie dyrektora na
chwilę poskromiło zapędy nauczyciela. – Miałeś o wiele większy kontakt z
umysłem chłopca i podejrzewam, że będzie łatwiej ci go znaleźć.
– Oczywiście – syknął. – Przecież myśmy się
uwielbiali. Codziennie urządzaliśmy sobie partyjki szachów popijając je
kremowym piwem. Uraczyłem Pottera zabawną historyjką z mojego dzieciństwa,
kiedy ojciec tłuk mnie na kwaśne jabłko, a Potter odwdzięczył się swoimi
wspomnieniami na temat komórki pod schodami. Nawiązaliśmy taką wspaniałą, mocną
więź, że na pewno znajdę go za pierwszym podejściem. Podejrzewam nawet, że
Potter wręcz krzyczy i błaga o mój ratunek. Przecież jestem jego ulubionym
profesorem.
Dumbledore patrzył na niego jedynie, słuchając
jego przemowy. Pokręcił głową, wstając. Bez słowa udał się do drzwi. Z ręką na
klamce, odwrócił się do swojego przyjaciela.
– Severusie, zawsze się zastanawiam, czy takimi
przemówieniami próbujesz przekonywać mnie czy siebie do tej twojej chorej
nienawiści.
~
Lekcje obrony były dla wszystkich roczników niezwykle interesujące. Nauczyciel nie był
szablonowy, nie wzorował się jedynie na podręcznikach. Cały czas wspominał o
wielu ciekawostkach, a przerabiane zaklęcia wydawały się przydatne. Dodatkowo
ułatwiał fakt, że Slavomir Faust był niezwykle przystojnym mężczyzną, dlatego
pod jego gabinetem często koczowały dziewczęta z różnych roczników, by tylko
poprosić o konsultację. Czarodziej
jedynie kręcił głową z niedowierzaniem, wpatrując się w młode kobiety. Gdyby
wiedziały, kim jest, zapewne uciekłyby z krzykiem szybciej niżby zdążył
powiedzieć Quidditch.
Slavomir
wiele razy łapał się na tym, że wpatrywał się w gładkie, młode szyje. W
przeszłości wiele razy potrafił panować nad swoją naturą, ale nie był
przyzwyczajony, żeby jego pożywienie samo pchało mu się w ręce. Była to nowość,
a przy okazji wyjątkowo pobudzała zmysły.
– Przestań się ślinić – syknął Snape,
wyłaniając się zza rogu. Profesor eliksirów przystanął przy nim, obrzucając go
pogardliwym spojrzeniem. Po czym przeniósł swoje czarne tęczówki na grupkę
dziewczyn z piątego roku, które stały kawałek dalej pod drzwiami komnaty
nauczyciela obrony.
– Natychmiast się rozejść – zagrzmiał, a
spłoszone studentki uciekły, rumieniąc się.
– Powinieneś być bardziej miły – rzucił Slavomir.
– One przecież przyszły jedynie na konsultację.
– A picie krwi to tak w ramach prezentacji? –
Wycedził, mierząc go wzrokiem. Faust uniósł jedną brew do góry. Mistrz
Eliksirów był dla niego niezwykle śmieszną postacią. Ten facet chyba myślał, że
będzie wstanie przestraszyć jego.
Slavomir już dawno nie spotkał tak aroganckiej postawy, a już na pewno nie u
dorosłego czarodzieja, który powinien zdawać sobie sprawę z różnicy
umiejętności pomiędzy nimi.
– Potrafię panować nad własnym pragnieniem –
odpowiedział spokojnie. – Nie zapominaj się, profesorze, że mam za sobą wiele lat praktyk.
Severus jedynie prychnął, mordując go wzrokiem.
Jak on nienawidził tych przeklętych kreatur. Już wolał, żeby powrócił Lupin,
niż użerać się z tym przeklętym dziwakiem.
– Pamiętaj, Faust. Jeden nieostrożny ruch i
czeka cię ogień piekielny – syknął. Slavomir popatrzył na niego z uprzejmym
zainteresowaniem. Nim Mistrz Eliksirów był w stanie zareagować, już był
przypierany do ściany przez mężczyznę.
– Nie zapominaj się, człowieku – powiedział chłodno Faust. – Wymagam szacunku od takich
robaków jak ty.
– Odsuń się – warknął Snape, wbijając mu
różdżkę w pierś.
– Nie jesteś w stanie nic mi zrobić tym
patykiem, Severusie. Chodzę po tej
ziemi dłużej niż jesteś sobie to w stanie wyobrazić. Jeśli chcesz mnie dalej
prowokować, to nawet Albus ci nie pomoże.
Slavomir odsunął się i jakby nigdy nic
pomaszerował pod drzwi swojej komnaty. Odwrócił się jeszcze, patrząc z kpiącym
uśmieszkiem na Naczelny Postrach Hogwartu.
– To pierwsze ostrzeżenie. Więcej nie będzie.
~
Hermiona
ze wściekłością waliła pięściami w drzwi Skrzydła Szpitalnego.
– Panno Granger, co pani robi? – Minevra
McGonagall stanęła przed swoją uczennicą, patrząc na nią z niedowierzaniem.
Gryfonka odwróciła się do swojej opiekunki.
– Ta przeklęta baba – wskazała dłonią na drzwi
do królestwa madame Pomfrey. – Nie pozwala mi odwiedzić Harrego.
– Panno Granger, proszę wyrażać się z kulturą.
– Z kulturą? – Hermiona założyła ramiona na
piersi, tupiąc z irytacją nogą. – Stoję tutaj chyba od godziny, próbuję dostać
się do najlepszego przyjaciela, który jest w śpiączce od niemal trzech tygodni,
a ta pielęgniarka nawet nie raczyła dać powodu, dlaczego zabrania mi spotkania z Harrym. Gówno mnie obchodzi
kultura!
– Minus pięć punktów, panno Granger –
powiedziała McGonagall. – Proszę powstrzymać swoje słownictwo.
– Ale pani profe…
– Panno Granger – przerwała jej stanowczo. –
Rozumiem pani wściekłość, jednak takim zachowaniem niczego pani nie załatwi.
Poza tym, bardziej spodziewałabym się tego po panie Weasley'u niż po pannie,
panno Granger. Jest pani Prefektem, proszę się zachowywać stosownie do
pełnionej funkcji.
– Przepraszam – burknęła Gryfonka. – Dalej
jednak żądam wizyty z Harrym lub pełnych informacji, dlaczego nie mogę go
odwiedzić.
Nauczycielka Transmutacji ani drgnęła na te
oświadczyny, jednak w duszy jęknęła. Doskonale wiedziała, dlaczego Poppy
wywaliła dziewczynę ze swojego miejsca. Nie chodziło o stan Harrego, a jedynie
o jego brak. Albus wyraźnie zarządził, że nikt, nawet przyjaciele chłopca, nie
mogą się dowiedzieć o jego zaginięciu. W dodatku gdyby dowiedziała się prasa,
Hogwart byłby skończony.
– Postaram się to jakoś załatwić z madame
Pomfrey – powiedziała po chwili namysłu kobieta. – Nie obiecuje jednak niczego.
– Dziękuję, pani profesor.
Minerwa jeszcze chwilę stała w miejscu, patrząc
za odchodzącą uczennicą. Dopiero, gdy ta zniknęła, pozwoliła sobie na długie
westchnięcie. Odwróciła się do drzwi Skrzydła Szpitalnego i zapukała spokojnie.
– Poppy, to ja – powiedziała, a wrota uchyliły
się, a w nich ukazała zmęczona pielęgniarka.
– Dzięki Merlinowi, poszła sobie.
– Aż tak źle?
– Stała tutaj naprawdę od godziny – zaczęła
Pomfrey, przepuszczając koleżankę w drzwiach. – Krzyczała, wyzywała,
przeklinała. Nigdy bym nie pomyślała, ze to dziewczę może być aż tak wytrwałe i
upierdliwe.
– Ja też. Myślałam, że to już bardziej spotkam
tutaj pana Weasleya niż pannę Granger.
– W końcu to Gryfonka – stwierdziła z lekkim
uśmiechem Poppy.
~
Pierwsze
spotkanie Gwardii Dumbledore’a odbyło się pierwszego października w Pokoju
Życzeń. Przewodniczyli mu Hermiona, Ron i Ginny przy pomocy zeszłorocznych
gwardzistów. Na miejscu pojawił się niemal cały skład z poprzedniego roku, ale
oprócz tego przyszło też kilkoro uczniów z innych odmów. Największe zaskoczenie
wywołała dwójka Ślizgonów – piąto roczna Tabitha Vergou i siódmo roczny Glenn
Romersheuser.
– Co wy tutaj robicie? – Ron stanął naprzeciw
dwójki uczniów domu Węża. – To miejsce nie jest dla przyszłych Śmierciożerców.
– To chyba logiczne, że skoro tutaj jesteśmy,
to nie chcemy skończyć jak większość Ślizgonów – syknęła Tabitha, zakładając za
ucho lok jasnych włosów, który zasłaniał jej oko.
– Uważaj, bo ci uwierzę.
– Myślałam, że to spotkanie dla wszystkich –
dziewczyna twardo patrzyła na rudzielca swoimi brązowymi oczami.
– Śmierciojadów nie przyjmujemy.
– Ron! – Hermiona natychmiast pojawiła się przy
przyjacielu. – Mógłbyś przestać oceniać po okładce.
– Ale to Ślizgoni.
– A ja jestem Gryfonką, a Luna Krukonką –
warknęła prefekt Gryffindoru. – Jeśli masz zamiar widzieć tylko plakietki
naszych domów, to sam powinieneś stąd wyjść.
– Hermiono?
– Krzyknął ze zdziwieniem.
– Harry by tego nie chciał – drążyła dalej. –
Chciał stworzyć Gwardię dla wszystkich uczniów. On nigdy by nie oceniał
człowieka po plakietce jego domu.
– A Malfoy?
– A czy wszyscy musimy się kochać? – Dołączyła
Ginny. – Malfoy jest dupkiem. To tak, jakby mieli nas oceniać po zachowaniu
Percy'ego, Ron.
– Gdzie jest Potter? – Spytał spokojnie
Romersheuser, przerywając ich kłótnie. Wszystkie spojrzenia wbiły się w jego
sylwetkę.
– Dalej się nie obudził – odpowiedział sobie
sam. Odwrócił się do nich plecami i skierował do drzwi, ciągnąc za rękę
Ślizgonkę.
– Puszczaj mnie, idioto! – Syknęła Vergou,
próbując się wyrwać. Reszta uczniów stała w ciszy, wpatrując się w uczniów domu
Slytherinu
– Wiedziałem, że to się tak skończy – usłyszeli
czyjeś westchnienie, na co każdy rozejrzał się z podejrzliwością dookoła.
– Romersheuser, jestem i zapraszam cię z
otwartymi ramionami – męski głos był dziwnie znajomy i wszyscy wsłuchali się w
niego, napotykając źródło na parapecie.
– Harry! – Krzyknęła Hermiona jednocześnie z
Ginny.
– Stary, skąd ty się tutaj wziąłeś?
– Siedzę tutaj od samego początku, Ron –
odpowiedział uprzejmie Potter. Chłopak z góry jeszcze raz spojrzał na
towarzystwo, zapisując sobie w myślach osoby, po czym zeskoczył z gracją na
ziemię. Od razu dopadli go przyjaciele, zadając pytania i przekrzykując się na
zmianę.
– Cisza! – Krzyknął. – To załatwimy później.
Teraz jest spotkanie Gwardii.
– Ale Harry…
– Nie, Hermiono – uciął, patrząc na nią
wymownie. Po twarzy Gryfonki przebiegł grymas, ale odpuściła. Harry podszedł
spokojnym krokiem do dwójki Ślizgonów, którzy stali pod drzwiami i obserwowali
całe zajście. Potter wyjął dłoń z lekkim uśmiechem w stronę starszego kolegi.
– Miło mi, że przybyłeś.
– Mnie również
- odpowiedział cicho Glenn, ściskając wystawioną dłoń. Harry skinął
jeszcze Tabicie, która zarumieniła się delikatnie. Syn Rogacza taktownie
zignorował to, odwracając się do pozostałych. Było ich całkiem sporo. Pośród
starych gwardzistów brakowało jedynie Cho Chang z jej problematyczną koleżanką.
Przybyło za to dziesięć całkiem nowych osób, których Harry w większości
kojarzył z widzenia.
– Usiądźcie – powiedział, a natychmiast
pojawiły się fotele, ustawione w półkolu. Wszyscy niepewnie zajęli miejsca,
wpatrując się w niego z uwagą.
– Jak dobrze wiecie, Gwardia Dumbledore’a była
na samym początku pomocą naukową. Została stworzona wyłącznie z potrzeby nauki,
ponieważ nasza zeszłoroczna nauczycielka
– po sali przeszedł zdegustowany szept na wspomnianą profesor Umbrige – nie
potrafiła nas niczego nauczyć. Te spotkania miały po prostu zastąpić lekcje
Obrony.
– Ale teraz mamy całkiem dobrego nauczyciela –
odezwała się Hanna.
– Prawda – skinął. – Jeśli chodzi o zajęcia
Obrony, to nie mam im nic do zarzucenia. Profesor Faust naprawdę dobrze
wywiązuje się ze swoich obowiązków.
– To po co w takim razie została reaktywowana
Gwardia? – zapytał Colin, wypowiadając myśli niemal wszystkich w pokoju.
– Jak dobrze wiecie, lekcje obrony mają
podstawę programową – zaczął. – Uczymy się schematycznie podanych zaklęć, które
mają nam pomóc w obronie i ataku, jednak nie są one jakoś szczególnie mocne.
Istnieje wiele potężnych tarcz, przy których Protego jest niczym mydlana bańka.
– Co to jest? – Zapytał Ron, za co od razu
dostał z łokcia w brzuch od swojej siostry.
– Później ci wytłumaczę, nie przerywaj –
sapnęła Hermiona, rumieniąc się pod wpływem spojrzeń.
– Powracając, podstawa programowa nie uczy nas
jak mamy przeżyć. Nie, została ona
stworzona z myślą o czasach pokoju, a nie z myślą o szalejącym Voldemorta –
prawie wszyscy poderwali się z miejsca, za co zgromił większość wzrokiem.
– Strach przed imieniem, wzmaga strach przed
rzeczą – powtórzył niczym Dumbledore.
– Tobie łatwo powiedzieć – burknęła Katie Bell.
– Tyle razy stawałeś z nim twarzą w twarz, że możesz normalnie go sobie tak
nazywać. A ja, z takimi marnymi umiejętnością? Od razu bym zginęła.
– I dlatego reaktywowaliśmy Gwardię – zakończył
zgrabnie Harry, próbując ominąć temat jego małych rande-vouz z
czarnoksiężnikiem.
– Ostrzegam jednak, że tym razem, jeśli już się
zdecydujecie na samym początku, nie będzie odwrotu – popatrzył po wszystkich. -
Na dzisiaj to wszystko. Dam wam wszystkim znać, kiedy będzie następne
spotkanie. Proszę o przemyślenie wszystkiego.
Pokój
życzeń zaczął powoli pustoszeć, a została jedynie trójka Gryfonów – Ron,
Hermiona i Ginny. Neville wahał się chwilę przy drzwiach, ale w końcu opuścił
pomieszczenie.
– Harry Jamesie Potterze, co to ma wszystko
znaczyć? – Hermiona założyła ręce na pierś.
– Kiedy się obudziłeś? – Zapytała jednocześnie
Ginny.
– No właśnie, stary – dodał Ron.
– Dobra, spokojnie, usiądźcie – zaproponował. –
To będzie chwilę trwać.
Sam zasiadł w jednym fotelu, patrząc na ich
twarze. Westchnął, przypominając sobie wszystko, co zaszło.
Otworzył oczy, a w głowie mu potwornie mu
huczało. W ustach czuł suchość, a kiedy tylko usiadł, przed oczami pojawiły się
mroczki. Jęknął, macając na szafeczce nocnej swoje okulary. Kiedy tylko założył
je na nos, świat od razu nabrał ostrości. Bardzo szybko rozpoznał, że znajduje
się w Skrzydle Szpitalnym. Harry bynajmniej nie spodziewał się, żeby mógł obudzić się w jakimś innym miejscu. Dookoła niego było ciemno, co świadczyło o
nocnej porze. Z westchnięciem otworzył szafkę w poszukiwaniu różdżki, której
niestety tam nie znalazł. Wstał, co zaowocowało lekkimi zawrotami w
głowie. Przytrzymując się łóżka, poczekał, aż miną. W końcu skierował się w
kierunku gabinetu pielęgniarki, chcąc dostać szklankę wody. Zatrzymał się
jednak przed drzwiami, a nagły impuls przeszedł po jego ciele. Całkowicie
zdziwiony podszedł do głównych wrót i wyszedł na korytarz. Kolejna myśl
odezwała się w jego umyśle, więc ruszył zgodnie z jej wolą. Przemierzał szkolny
korytarz w ciemności, słysząc gdzieniegdzie pochrapywanie portretów. Skręcił
kilka razy, cały czas idąc w nieznanym kierunku, prowadzony przez tajemnicze impulsy. Stanął przed znajomym
portretem i połaskotał gruszkę, która zachichotała, zmieniając się natychmiast w klamkę. Pchnął drzwi, wchodząc do środka, gdzie, mimo później pory, krzątały się skrzaty.
– Harry Potter, sir! – Krzyknął Zgredek,
podbiegając do niego ze łzami w oczach. – Harry Potter w końcu zdrowy! Zgredek tak się cieszy! Wszyscy się martwili o Harry'ego Pottera, sir. Zgredek
pomoże. Nic nie powie, sir. Wyniesie węża. Zgredek lubi Harry'ego Pottera, sir…
Gryfon starał się nadążyć za potokiem słów znajomego
skrzata, ale rosnący ból w głowie i suchość w ustach stanowczo mu to
uniemożliwiły.
– Zgredku – przerwał. – Mógłbym dostać coś do
picia?
– Ależ oczywiście, sir! Zgredek głupi! Harry
Potter natychmiast dostanie jedzenie! – Zakrzyknął były skrzat Malfoy'ów,
biegnąc w sobie znanym kierunku. Chłopiec usiadł przy stoliku, który specjalnie
był zrobiony dla nocnych, głodnych marków. Inne skrzaty przyjrzały mu się z
podejrzliwością, ale po krótkiej chwili powróciły do swojej pracy. Wszystkie z nich były przyzwyczajone do nocnych wizyt uczniów, ale nagłe pojawienie się Harry'ego Pottera, o którym mówiono, że jest w śpiączce, budziło chwilę ciekawości i podejrzliwości w małych kucharzach.
– Harry Potter, sir, Zgredek przyniósł – znikąd
pojawił się Zgredek, niosąc w dłoniach pełną tacę z kanapkami i dzbankiem
kakaa.
– Dziękuję, Zgredku – powiedział chłopiec, a
łzy od razu zabłyszczały w oczach skrzata.
– Harry Potter taki dobry! Dziękuje Zgredkowi.
Zgredek taki wzruszony, sir! – Ponowił swoją litanię skrzat, rozpływając się
nad domniemanymi zaletami Gryfona. Harry ignorował jego mowę, pochłaniając
przyniesione jedzenie. Był taki głodny, że mógłby zjeść hipogryfa z kopytami.
– Ile byłem nieprzytomny, Zgredku? – Zapytał
między kęsami.
– Dzisiaj jest dwudziesty siódmy września –
odpowiedział usłużnie skrzat, na co Gryfon natychmiast zakrztusił się. Zaczął
kaszleć, aż w końcu popił. Złapał łapczywie powietrze, patrząc z
niedowierzaniem na stworzenie, które przyglądało mu się dużymi, zmartwionymi oczami.
– Wszystko dobrze, sir?
– Tak, Zgredku – powiedział. W końcu skończył
kanapki, podziękował skrzatu i poprosił o dyskrecję, którą natychmiast zapewnił
mu jego mały przyjaciel. Wyszedł z kuchni odprowadzany podejrzliwymi
spojrzeniami innych istot, ale w zupełności je zignorował. Skierował się w
kierunku gabinetu dyrektora. Stwierdził, że to będzie najrozsądniejsza opcja.
Mijał korytarze, zdziwiony tym, że nie napotkał ani woźnego z jego wredną
kotką, ani innego, patrolującego korytarz nauczyciela czy prefekta. Wiedziony
impulsami, skręcał to w pracy, to w lewo, korzystając z różnych tajemniczych
przejść. Kiedy nareszcie stanął przed znajomą chimerą, która spała z obróconą
do góry nogami twarzą i śliniła się obficie, kolejna myśl zagościła w jego
umyśle. Harry chwilę walczył z nią, próbując zbudzić kamiennego strażnika, ale
w końcu opuścił dłoń. Ruszył przed siebie, mamrocząc pod nosem przekleństwa. Nie wiedział,
gdzie idzie. Znał jedynie kroki, ale miejsce docelowe było dla niego abstrakcją.
Różne myśli pojawiały się nagle w jego głowie, tylko po to, żeby uciekły. Nie
chciały, by się im bliżej przyjrzeć. Nie pozwalały mu na to.
Znalazł się przed portretem przedstawiającym
wodospad. Podniósł dłoń i przejechał palcem po krystalicznym jeziorku, gdzie wpadała krystaliczna woda ze skał.
Natychmiast poczuł wilgoć na dłoni, odgłos spadającej kaskadami wody rozszedł
się znikąd, a on został wciągnięty wewnątrz portretu. Śmignęła mu ciemność, aż
w końcu wylądował na czymś miękkim. Otworzył niepewnie oczy, rozglądając się
dookoła. Zachwyt natychmiast objął jego ciało, kiedy patrzył z otwartymi ustami
na cuda natury, jakie się przed nim rozpościerały.
Znajdował się na łące, pełnej kwiatów, które
zamortyzowały jego upadek. Było jednak zbyt ciemno, by mógł je rozpoznać, ale
wszystkie niesamowicie pachniały, tworząc niezwykłą mieszankę. Niedaleko jego
miejsca ciągnęła się piaszczysta dróżka, wzdłuż której stały stare lampy,
owinięte szczelnie bluszczem, a przy nich ławki z ciemnego brązu. W oddali
widać było skrzyżowanie dróg, a zachodnią alejkę tworzyły niewysokie drzewa.
Harry podniósł się, wytrzepał i niepewnie
ruszył dróżką. Rozglądał się, próbując wszystko spamiętać. Kawałek dalej
zamajaczyła mu fontanna, gdzie natychmiast skierował swoje kroki. Kiedy do niej podszedł, otworzył szerzej oczy z
zachwytu. Przedstawiała on piękną syrenę z dzbanem w dłoni, z którego lała się
woda. W środku zbiornika Harry zauważył błyszczące monety, które zapewne miały
być zapłatą za spełnione marzenie. Cykady świerszczy grały osobliwy koncert
jakby specjalnie dla niego. Chłopiec, instynktownie, ułożył się na jednej z
polan, niedaleko pięknej fontanny i pozwolił sobie na spokojny sen.
Wszechwiedzące impulsy nie zgłaszały żadnych sprzeciwów.
Nie wiedział ile czasu spędził w tym
tajemniczym miejscu. Kiedy tylko się budził, koło niego czekało jedzenie, jakby
ktoś specjalnie je zostawił z myślą o nim. Wzruszał jedynie na to ramionami,
zajadając się bułkami i popijając ciepłym mlekiem. Sytuacje powtarzały się, a
największe zdziwienie było z obiadami i kolacjami. Kiedy Harry dochodził do
jakiegoś miejsca – fontanny, pomnika czy innego tego typu, gorący posiłek
czekał już na niego. Gryfon czuł się dziwnie, jakby ktoś go obserwował, ale
kiedy specjalnie zbaczał z wcześniej obranej ścieżki, jedzenie i tak się
znajdowało.
To miejsce, jakkolwiek się nazywało i
gdziekolwiek się znajdowało, było niezwykle piękne. Harry podczas swojej
wędrówki zauważył, że to miejsce było strasznie zróżnicowane. W jednej części górowały
kolorowe kwiaty o wymyślnych kształtach z wielkimi motylami, a kawałek dalej
rosły surowe buki z delikatnymi tabliczkami w nieznanym Harremu językowi. Jak
do tej pory tylko dwie były w języku angielskim, a w rzeczywistości Gryfon
jedynie sądził, że były w jego ojczystej mowie, ponieważ tylko one zawierały
jakiś sens i pobudzały szare komórki do myślenia. Jedna z nich znajdowała się na
„fioletowej polanie” jak nazwał to niezwykłe miejsce, chłopiec. Był to teren porośnięty jedynie fioletowymi kwiatami, a cienkie drzewa, rosnące na skraju polany, dawały jakiś
kontrast. W środku znajdowała się skała, w której wyryte były wrota, zdobione przeróżnymi, błyszczącymi kamieniami. Harry próbował do nich podejść, ale kiedy tylko nadepnął na pierwszy
stopień niewielkich schodków, poczuł taki ogrom magii, że od razu się wycofał,
mając problemy z oddychaniem. Marmurowa tabliczka obok głosiła: „Zamknięta na wsze czasy, Eoessa Sakndenberg.” Napisał wydawał się Harry'emu swoistym
ostrzeżeniem. Zgodnie z impulsem zerwał jeden z fioletowych kwiatów i położył
go na tabliczce. Odszedł, nie odwracając się za sobą. Z kolei drugi, dający się
odczytać, napis znajdował się w środku małego lasku, gdzie ustawiony był pomnik
wysokiego czarodzieja, który krzyżował miecz z różdżką, a oświetlany był przez
promienie słoneczne, co dodawało mu jeszcze większej chwały. Napis głosił : „Quentin
Trimble, najwaleczniejszy z Gryffindoru”.
Harry, znowu wiedziony nagłą myślą, schylił głowę przed marmurowym posągiem i
oddalił się pospiesznie. Magia tego miejsca była przytłaczająca.
Harry ostatecznie postanowił zostać przy
pomniku feniksa, który wyglądał jakby właśnie gotował się do lotu. Miał
rozpostarte skrzydła i otwarty dziób. Był wykonany z niezwykłą precyzją i od
razu skojarzył się Gryfonowi z Faweksem, pupilem dyrektora.
Siedzenie w tym niezwykłym miejscu było
przyjemne. Całkowicie zapomniał o niedawnej potyczce z Voldemort'em, śmierci
Syriusza czy tej całej przeklętej przepowiedni. Czuł jednocześnie w umyśle całkowicie nową osobę,
która wysyłała mu te wszystkie impulsy. Najdziwniejsze w tym wszystkim było to,
że chłopiec wcale się jej nie bał. Była nowa, ale jednocześnie stara. Znajoma,
ale ledwo poznana. Gryfon w końcu westchnął, usiadł po turecku i zamknął oczy.
Pozwolił sobie na odpłynięcie – pozostawienie ludzkich spraw za sobą.
Otworzył oczy, czując czyjąś aurę w oddali.
Była znajoma, a bijące z niej uczucia nie napawały szczęściem. Wstał,
rozglądając się dookoła. Zauważył na alejce znajomą szatę o krzykliwym kolorze,
którą mógł nosić jedynie Albus Dumbledore. Staruszek szedł zgarbiony i w
pierwszej chwili Harry stwierdził, że musiał go pomylić, ale tylko dyrektor
chodził w żółtej todze w fasolki, które skakały wedle własnego uznania po
materiale. Gryfon już biegł na spotkanie ze swoim mentorem, jednak zatrzymał
się w porę pod drzewem. Absurdalność sytuacji uderzyła w niego ze zdwojoną
siłą. Zapewne to on jest powodem zmartwień dyrektora, ponieważ nie wiedział ile
spędził tutaj czasu, a on zamiast kogoś powiadomić o swoim wybudzeniu,
bezczelnie zwiał ze Skrzydła Szpitalnego. W końcu jednak podjął decyzję,
patrząc jak staruszek siada na jednej z ławek. Podszedł do niego, ale mężczyzna
był zbyt pogrążony w swoich myślach, by móc go zobaczyć.
– Dyrektorze? – Zapytał cicho, niepewnie.
Staruszek najpierw nie zareagował, ale po minucie podniósł głowę, a kiedy
napotkał czarną czuprynę, zielone oczy i bliznę w kształcie błyskawicy,
poderwał się z siedzenia, przytulając go mocno.
– Merlinie, Harry – wyszeptał Dumbledore,
ściskając go mocno. Gryfon nie wiedząc co zrobić, oddał uścisk. Czuł się lekko
skrępowany, ale jednocześnie coś ciepłego rozlało się w jego klatce piersiowej.
Ostatnią osobą, która go tak przytulała, z taką desperacją i uczuciem, był
Syriusz. W końcu dyrektor puścił go, przyglądając mu się z uwagą.
– Harry, jak ty się tutaj dostałeś? – Zapytał
Albus, trzymając go za ramiona. Harry zarumienił się, speszony.
– Eee… Zgubiłem się? – Gryfon wpatrywał się
uparcie w ziemię, a na dźwięk donośnego śmiechu starszego czarodzieja, uniósł
głowę. Patrzył na twarz dyrektora, na której powróciły kolory. Oczy zamigotały
wesoło, kiedy usiadł z powrotem na ławkę i poklepał miejsce obok siebie. Harry
usiadł posłusznie.
– To może zaczniesz wszystko od samego
początku, mój drogi chłopcze – głos Dumbledore’a spoważniał, choć dalej słychać
było radosne nuty.
– Od samego początku? – Gryfon skrzywił się.
Ten nowy w jego umyśle również nie był zadowolony z takiego obrotu sprawy.
– Chciałbym dowiedzieć się, gdzie spędziłeś
swoje wakacje i o tym, co miało miejsce przed i po Skrzydle Szpitalnym –
wyjaśnił dyrektor.
– Um… - Harry nabrał powietrza, wypuszczając je
prze usta. – Wiem, że to będzie niegrzeczne, ale nie chcę zdradzać swojego
miejsca pobytu. Mogę jedynie powiedzieć, że dostałem je w spadku po Syriuszu.
– W jego testamencie nie było żadnej
posiadłości, w której byłeś. Sprawdziliśmy to.
– Może mi pan powiedzieć, profesorze – warknął
nagle Harry. – Czemu ominęło mnie odczytanie testamentu mojego ojca
chrzestnego? Jak pan mógł?!
– Spokojnie, Harry – poprosił cicho Dumbledore.
– Sądziłem, że usłyszenie ostatniej woli Syriusza może jeszcze bardziej
pogłębić twoją depresję, mój drogi chłopcze. W szczególności, że jej odczyt
odbył się w Kwaterze Głównej, co zapewne wywołałoby wiele wspomnień.
– Ale! – Argumenty starca były jak najbardziej
logiczne, co i tak nie studziło w żaden sposób rosnącej wściekłości chłopca. –
Ale nie miał pan prawa!
– To prawda, przepraszam, Harry. Chciałem
jedynie dobrze.
– A wyszło jak zawsze – burknął Gryfon. –
Dyrektorze, powinien się już pan nauczyć, że utajnianie czegoś przede mną nie
kończy się najlepiej. Nie mówiąc równocześnie, że chciałbym wiedzieć co się
dzieje dookoła mnie, skoro to o moje życie toczy się stawka.
– Nie bądź cyniczny, Harry- powiedział Albus. –
Przepraszam, jednak dla mnie wciąż jesteś tym samym małym Harrym, które
poznałem w domu jego rodziców.
– Znał pan moich rodziców? – Zapytał z
ciekawością Gryfon, a wściekłość natychmiast minęła. Nigdy nie słyszał, żeby
Dumbledore osobiście poznał jego rodziców po Hogwarcie. Może i byli oni w
Zakonie Feniksa, ale przecież dyrektor Hogwartu ma na głowie o wiele ważniejsze
rzeczy niż dwójka byłych Gryfonów.
– Oczywiście, mój drogi. Byłem przy porodzie
twojej matki, kiedy to twój ojciec zemdlał, a później w przypływie ogromnej
radości, zatopił cały blok w morzu tulipanów, ulubionych kwiatach twojej mamy –
odpowiedział z delikatnym uśmiechem starzec. Przez chwilę miał zamglone oczy i
zdawało się chłopcy, że przed oczyma dyrektora rozgrywa się cała scena na
żywo.
– No ale o tym mogę powiedzieć ci kiedy
indziej, mój drogi – zakończył. – Teraz proszę, kontynuuj. Rozumiem, że Syriusz
zostawił ci jedno z nieznanych mi miejsc, co niezbyt napawa mnie optymizmem,
Harry.
– To bezpieczne miejsce, dyrektorze – zapewnił
gorliwie Gryfon. – Dodatkowo jako ochronę mam dwójkę dorosłych czarodziejów.
– Rozumiem, że to zapewne Remus Lupin i ktoś
jeszcze – odpowiedział bez zająknięcia Albus. Harry wpatrywał się w niego przez
chwilę z otwartą buzią.
– Nie bądź zaskoczony, mój drogi. Nie trudno
zgadnąć, że skoro to mieszkanie Syriusza, to tylko Remus wśród żyjących o nim
wie – wyjaśnił. – Jestem lekko zawiedziony, że nie powiedział mi o tym od razu,
ale ufam, że miał w tym jakimś powód.
– Dyrektorze, obieca mi pan, że Remus nie odpowie za to w żaden sposób? Chciał dobrze i naprawdę sprawdzał mnie niemal codziennie.
Ja naprawdę nie chcę wracać do Dursley'ów.
Ostatni argument wywołał ciche westchnięcie
Dumbledore’a.
– Przepraszam, Harry, że wciąż zmuszam cię, byś
tam powrócił. Wiem, że nigdy nie miałeś tam dobrze, ale niestety była tam
największa ochrona. Mogę ci obiecać, że jak tylko pokażesz mi to miejsce,
nałożę na nie kilka potężnych zaklęć i pozwolę ci tam zamieszkać.
– Naprawdę? Czemu nie będę musiał wrócić do
wujostwa?
– Jak już ci kiedyś mówiłem, Harry – zaczął
dyrektor. – Ochrona twojej matki polegała na więzach krwi. Byłeś bezpieczny,
mieszkając z ciotką, która dzieliła krew z twoją matką. Po czwartym roku
jednak, w wyniku odrodzenia Voldemorta, wasza krew się zmieszała. Ochrony co
prawda upadły, ale nie całkowicie. Voldemort do tej pory próbował rozpracować
tarczę, która jako jedyna blokowała go przed dostaniem się do środka. Niestety,
udało mu się to niedługo po twojej ucieczce. Na szczęście
uratowaliśmy twoje wujostwo.
– Oh. – Cisza zapadła między nimi, a chłopiec
trawił zasłyszane informacje.
– Powracając, Harry, co się stało przed
Skrzydłem Szpitalnym?
– Miałem wizję – mruknął. – Znalazłem się w
umyśle Voldemorta, kiedy było jakieś spotkanie i torturowali kobietę.
Ponure obrazy zawitały w jego umyśle, ale ten drugi
zepchnął je w najciemniejsze zakamarki.
– Voldemort szybko odkrył moją obecność. To
było dziwne. Zawsze, kiedy już mnie wyczuł, natychmiast się budziłem z
pulsującą blizną. Tym razem jednak coś nie pozwoliło mi na wydostanie się. Tak
jakby wszędzie był mur.
– Voldemort zastosował jedną ze sztuczek
oklumencji. Zamknął cię wewnątrz swojego umysłu, byś nie wrócił. Byłeś
całkowicie na jego łasce.
– Szczerze, profesorze, niezbyt wiele pamiętam
z tego, co było potem. Jedyne, co wiem to, to, że chyba pana spotkałem,
profesorze. Nie wiem czemu, ale mam takie wrażenie.
– Znalazłeś się w Nurcie,
mój drogi chłopcze.
– W czym? – Harry spojrzał zaciekawiony na
dyrektora.
– To stara i niebezpieczna sztuka medytacji.
Dokładnie nazywa się Wędrówką
Dusz i polega na oderwaniu umysłu od
ciała. Jest to niezwykle niebezpieczne. Umysł oddala się, a jest przyłączony do
ciała jedynie za pomocą cienkiej liny, która w każdej chwili może zostać zerwana. Nurt jest niezwykle silny i niebezpieczny.
Wciągnął już wiele niezwykłych umysłów.
– A czym on dokładnie jest?
– To sfera umysłowa, w której zawarte są myśli
wszystkich stworzeń i bytów niematerialnych. Potężne miejsce, z którego można
wynieść pradawną wiedzę i niezwykłą moc, ale niestety niewiele jest tych,
którzy użyli tego w dobrych celach. Dlatego Ministerstwo zakazało tej formy
medytacji pod karą Azkabanu lub nawet pocałunku Dementora.
– I ja się tam pojawiłem? – Brwi Harry'ego
podjechały do góry, a ten
nowy zadrżał z zadowolenia.
– To dość niezwykłe, Harry, ponieważ, by udać
się do Nurtu potrzeba skupienia i oczyszczenia umysły, a
ty znajdowałeś się w zupełnie innych
warunkach. To wręcz niemożliwe.
– Jak zwykle jestem specjalny – Gryfon westchnął.
– Niezwykłość to z reguły dobra cecha, chłopcze
– Harry poczuł jak dłoń dyrektora czochra mu włosy. Uśmiechnął się niepewnie.
– A teraz wytłumacz mi, Harry, jak znalazłeś
się w Ogrodach?
– Ogrodach?
– To miejsce to Ogrody Helgi Hufflepuff – zaczął wyjaśniać dyrektor. – Źródła powiadają, że stworzyła je przy pomocy samego
Merlina. Znajdują się one w Hogwarcie, ale nie ma ich konkretnego miejsca. Nawet ja, dyrektor, nie znam jego dokładnego położenia. Jest
to inny wymiar magii, gdzie Helga przez lata tworzyła swoje królestwo. Później
inni dyrektorzy wraz z nauczycielami dodawali coś od siebie. Na samym końcu
Ogrody stały się też pewnym rodzajem cmentarza. Może natknąłeś się na jakieś
nagrobki.
– Yhym – Harry próbował przypomnieć sobie
nazwiska, ale jedynie pokręcił głową. Impuls nagle dostarczył mu pożądanej
wiedzy.
– Eoessa Sakndenberg i Quentin Trimble.
– Tak, to dwójka dyrektorów Hogwartu – zgodził
się Dumbledore. – Powracając, jestem ciekaw jak się tutaj znalazłeś, mój drogi.
Do tego miejsca mają wstęp jedynie nauczyciele przy odpowiednim haśle.
– Sam nie wiem. – Chłopiec zamyślił się. – Od
chwili, kiedy się obudziłem, miewam dziwne impulsy i czuję instynktownie co mam
zrobić lub gdzie pójść. To dziwne, ale jak na razie pomaga.
– Dobrze, Harry – dyrektor klasnął w ręce,
wstając. – Teraz udamy się do Poppy, by cię zbadała i zadecydujemy co dalej.
– Oczywiście, dyrektorze.
Harry
pokręcił głową, czując usilne szczypanie w ramieniu.
– Harry,
odpłynąłeś – powiedział Ron, na co Gryfon jedynie zamrugał oczami.
– Wybaczcie, zamyśliłem się.
– To
powiedz nam?
– Oczywiście, zaczynając…
______
Za zwłokę przepraszam, bo rozdział miał być już wczoraj, ale niestety beta, z którą nawiązałam współpracę, nie wywiązała się ze swojej pracy. Szkoda, dlatego daję w niepoprawionej wersji.
"burknął Mistrz eliksirów." - Mistrz powinna być z małej, chyba, że... nieee eliksirów z dużej ;P
OdpowiedzUsuń"Profesor Eliksirów przystanął" - eliksirów nie powinno być z małej?
"nauczyciela Obrony." - z małej litery obrony, ale z kolei tutaj też masz tak napisane. " o zajęcia Obrony, to nie mam" No nie wiem czy to się piszę z dużej litery.
"biegnąc w sobie znanym kierunku." - brakuje tylko. Ok już więcej błędów ci nie wytknę, bo od tego masz betę. :)
Rozdział w porządku, choć trochę niekanoniczne wydawało mi się na początku zachowanie Hermiony, gdy dobijała się do Skrzydła. Jednak skoro Harry był tyle w Skrzydle to wszystko, ok. Liczę, że GD dojdzie do skutku, a Faust kogoś zaatakuje ;) Przepraszam, naprawdę, że tak późno komentowałam, ale musiałam wysilić mózgownicę i napisać wierz. Ech... Zapomniałabym jeszcze dać ci wielkiego plusa za zachowanie Snape` a, kanoniczny jest jak nie wiem co.
Pozdrawiam.
PS Czy twoja beta to Psia Łapa? (Albo jakiś nick związany w Syriuszem) Bo ona często trochę się spóźniała ze sprawdzaniem.
Tak, Psia Łapa. Wiesz, rozmawiałam z nią i umówiłyśmy się na konkretny termin i po prostu nie lubię czegoś takiego. No ale cóż... Mam bynajmniej nadzieję, że zbetowany rozdział dostanę w najbliższym czasie.
UsuńJeśli chodzi o kanoniczność, z tym zawsze będzie problem. Pewne cechy mi się niepodobają w tych bohaterach (kujonowata do bólu Hermiona, tępy jak but Ron czy Ginny [tu nie muszę chyba wyjawiac co mi się nie podoba xD]).
Wiersz? Oo Porwałaś się z motyką na słońce xd. Dla mnie to odległa kraina ;DD
Co do Snape'a, cały czas się boję, że go spieprzę. Daje jednak jakoś radę.
Oj tam... Joaska, przecież Hermiona to nastolatka i w końcu też ma swoje granice cierpliwości :D Rozumiem jej zachowanie...
OdpowiedzUsuńSorry, że tak późno komentuję, choć już wcześniej przeczytałam rozdział, który strasznie mi się podoba! Nie będę gadać o błędach, masz betę, z czego się niezmiernie cieszę :)
Myślałam, że Harry będzie inny po tym ataku Voldemorta. I czyż nie jest wampirem? Jak nie, no to jestem ciekawa kim jest... Chciałabym, żeby po Harrym został jakiś ślad po ataku. Chcę, by był inny, no ale to Twój blog, który niezmiernie mi się podoba! :D Chyba cię wstawię do linków... sorry, że tego wcześniej nie robiłam.
Zabrałaś mi trochę pomysł na opowiadanie :) No bo kiedyś chciałam napisać, że Harry był torturowany i stracił zupełnie pamięć. Nie ufał innym, nie pamiętał nikogo, itd... Ale przecież może jeszcze coś swojego dodam i może jako takie opowiadanie me będzie... wilkołak... dobra, jestem cicho :D
Ogólnie rozdział strasznie mi się podoba, chociaż wolałabym, żeby ten atak na Harry'ego był bardziej widoczny. A może okaże się to w następnych rozdziałach? Nie wiem i pozostaje mi jedno - czekanie na następną notę. :D
Weny mnóstwo życzę! :***
Niezrównoważona
[zaklinacze-dusz.blogspot.com - opowiadanie potterowskie]
Jeśli chodzi o tortury i pamięć to pisz śmiało. Ten motyw całkowicie mnie nie obchodzi. Jest raczej wykorzystany w innym moim opowiadaniu, choć po dłuższym zastanowieniu, chyba trochę inaczej to wygląda xD.
UsuńCo do Harrego się nie martw. On zawsze był inny. Niezależnie od jego potencjalnego wampiryzmu/wilkołactwa czy innych tego typu. Ten chłopak jak nikł w tłumie, to wszyscy i tak go od razu znajdą xD.
Inne rzeczy postaram się rozwinąć w kolejnych rozdziałach.
Znad krzaczastych brwi,
Lau~
Cześć;)
OdpowiedzUsuńPowiedz mi tylko jedno: jakim cudem w jednym opowiadaniu, na dodatek w zaledwie sześciu rozdziałach, udało Ci się zamieścić tak wiele uwielbianych przeze mnie motywów? ;D Silny Harry, który potrafi postawić na swoim, rozwinięty problem wilkołactwa Remusa, jak najbardziej żywy Regulus, Potter na Nokturnie, Snape'owaty Snape... Uch, a to jeszcze nie wszystko. Nawet Ron i Hermiona (scena z Granger pod skrzydłem - genialna)przypadli mi do gustu, choć zazwyczaj w fickach ich nie znoszę (wybacz, ale do Ginny chyba nikt nie jest w stanie mnie przekonać).
Podoba mi się także pomysł z Nurtem i postać nowego profesora obrony. Wydaje się bardzo intrygujący i naprawdę mnie ciekawi, a w dodatku jest wampirem, do których mam straszną słabość. Mam nadzieję, że rozwiniesz bardziej tę postać. Większą ilością Regulusa też bym nie pogardziła ;P
Niekanoniczność faktycznie się pojawia, ale jak dla mnie to tylko wychodzi na plus, bo takie opowiadania właśnie najbardziej lubię ( co zresztą doskonale widać po moim własnym).
A tak w ogóle... wydaje mi się, czy Harry nawiązał jakiś kontakt z horkruksem? O ile oczywiście w Twojej historii horkruksy się pojawiają.
A jeśli nie, to kim jest ten "nowy" w jego umyśle?
Życzę weny i mam nadzieję, że już niedługo ukaże się kolejny rozdział;)
Jak ja lubię tę śmietankę na moją część ;D Nie no, tak sobie żartuję. Miło to czytać, ale czasem nie zapomnijcie sprowadzić mnie na ziemię ;D
UsuńCo do Ginny, zgadzam się w stu procentach. Sama nie czytam takich opowiadań, no chyba, że postać Harrego i inne wątki mnie zaciekawią.
Od razu powiem, horkruksy nie istnieją. Dalej według "Prawdziwej historii" VAC (Julia the Younger) uważam, że to ukazanie Toma jako dziwki xD Dalej siedzi mi to w głowie i już nie potrafię ruszyć tego wątku ;D Opowiadanie polecam jak cholera.
Reszta wyjaśni się w kolejnych rozdziałach.
Znad krzaczastych brwi,
Lau~
Ha, czytałam! Faktycznie świetna historia;) Chociaż przez wątek z Komnatą Tajemnic nie potrafię już spojrzeć na te sceny tak jak wcześniej. W ogóle mam głowę pełną skojarzeń;)
UsuńŚwietny rozdział :D
OdpowiedzUsuńDziękuję ;D
UsuńBardzo podobał mi się nagłe pojawienie Harrego! Tak trzymać, ziooom ; )
OdpowiedzUsuńSwoją drogą lubię to, że nie robisz z Albusa jakiegoś niewiadomo jak złego człowieka. Fakt, Dumbledore popełniał błędy, ale jest tylko człowiekiem. Potrafisz zachować prawdziwy charakter tego staruszka, za co wielki szacun.
Zauważyłam, że zamiast komentować bieżące wydarzenia, to w każdym komentarzu przerabiam innego bohatera. Nie potrafię komentować, mówiłam Ci to już? ; )
Witam,
OdpowiedzUsuńciekawe naprawdę jak tam trafił Harry, Zgredek taki szczęśliwy, nawet dwójka ślizgonów przyszła na to spotkanie gwardii
Dużo weny życzę Tobie...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Hej,
OdpowiedzUsuńnawet dwójka ślizgonów pojawiła się na spotkaniu gwardii, Zgredek jest taki szczęśliwy, ciekawe jak Harry tam trafił...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Aga
Hej,
OdpowiedzUsuńwsopaniały rozdział, i nawet dwójka ślizgonów pojawiła się na spotkaniu gwardii, Zgredek jest szczęśliwy, ciekawe jak Harry tam trafił...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia