Sny
nigdy nie były dla Harry’ego przyjemne. Od dziecka w snach widział
rzeczy, które przerażały większość ludzi. Przed oczyma
rozgrywały mu się sceny torturowanych mężczyzn, gwałconych
kobiet czy palonych sierocińców wraz z małymi dziećmi. Na
początku powiedział o tym ciotce Petunii, jednak jeszcze tego
samego wieczoru wuj Vernon sprał go na kwaśne jabłko i zakazał
chociażby wspominania o tym dziwactwie.
Harry już nigdy więcej nie wspomniał o mężczyźnie z czerwonymi
oczami, który przewodził postaciom w czarnych szatach i siał
zniszczenie gdziekolwiek się pokazał. Z każdym takim snem Harry
poznawał brutalność świata, a oczy dziecka blakły z kolejnym
koszmarem. Wszystko zniknęło, gdy tylko pojechał do Hogwartu.
Koszmary zdarzały się, jednak tak rzadko, że chłopiec niemal o
nich zapomniał. Całość powróciła do niego, kiedy na pierwszym
roku spotkał Voldemorta, który jeszcze żerował na profesorze
Quirrelu. Gdy tylko stanął twarzą w twarz z mordercą swoich
rodziców, uświadomił sobie, że to ten mężczyzna gościł w jego
dziecięcych snach. Była to straszna prawda, a jeszcze bardziej
przeraził go fakt, że taki potwór
był pośród żywych. Z tego, co
wszyscy wówczas mówili, Voldemort od dawna powinien gryźć piach.
Niestety, uniknął śmierci, by obiecać, że jego metody staną się
jeszcze brutalniejsze i w końcu dojdzie do władzy.
Harry,
wzdychając, okręcił się na drugi bok. Wpatrzył się w
przestrzeń. Nie mógł zasnąć. Nie bał się już wizji związanych
z Voldemortem. Patrzenie, jak któryś z jego popleczników torturuje
jakiegoś mugola wywoływało w nim mdłości, jednak wolał to o
wiele bardziej, niż sny, które nawiedzały go od czerwcowych
wydarzeń. Zastygła w niedowierzaniu twarz jego ojca chrzestnego
pojawiała się za każdym razem, kiedy tylko odważył się zamknąć
oczy. Słyszał też śmiech Bellatriks Lestrange, które cieszyła
się z zamordowania własnego kuzyna. Harry nienawidził jej z całego
serca i przysiągł sobie, że gdy tylko ją znajdzie, to zapłaci mu
ona za wszystko. Za rodziców Neville'a, za wszystkich biednych
mugoli, którzy zginęli z jej różdżki i przede
wszystkim za Syriusza.
Zamknął
oczy, jednak, gdy tylko poczuł na sobie wzrok stalowo-szarych
tęczówek swojego ojca chrzestnego, podniósł się gwałtownie z
łóżka. Wzdychając, usiadł przy niewielkim biurku po Dudley'u.
Leżał na nim otwarty list, który dostał parę godzin temu. Wciąż
nie dowierzał w treść wiadomości, a tym bardziej w prezent, który
otrzymał, jednak znajome litery sprawiały, że łzy stawały mu w
oczach. Siorbnął nosem, biorąc list do ręki. Ponownie zatonął w
treści, pijąc każde słowo.
Drogi
Harry.
Może
Ci się wydawać nieco dziwne, dostawać list od zmarłych, jednak
przyznaj, nigdy nie należałem do normalnych ludzi. Choć moi
rodzice starali się ze mnie takowych zrobić, jednak sądzę, że
ich wizja znacznie różniła się od mojej. Wiesz, że w każde
święta musiałem siedzieć przy stole w odświętnej szacie z tiarą
na głowie? Harry, wyobrażasz to sobie? Siedmiolatek odpicowany jak
na jakiś bal. Powracając, bo trochę zboczyłem. Nawet nie
wyobrażasz sobie, jak mnie uwierało to w jajkach. Dobra, koniec.
Nie po to już zacząłem pisać, by ci opowiadać moje traumatyczne
wspomnienia z dzieciństwa.
Dobra,
wiem, że nie żyję. Tak, dla mnie też brzmi to idiotycznie. Siedzę
już na Grimmauld Place za długo, by wiedzieć, że nie wyjdę z tej
wojny cało. Nie, szczęśliwe zakończenia nigdy nie były dla mnie.
Od zawsze byłem typem spod ciemnej gwiazdy i to się chyba nigdy nie
zmieni. Nawet nie próbuj mieć żalu, że nie siedziałem grzecznie
w Kwaterze, bo doskonale wiem, jak wszyscy Zakonnicy na mnie patrzą.
Tak, Harry, stoczyłem się. Siedząc zamknięty w tym piekielnym
domu, znowu poczułem się jak w Azkabanie. Ten dom pełni tę samą
funkcję, co dementorzy. Wysysa ze mnie wszystkie pozytywne uczucia,
jakie kiedykolwiek miałem. Wiesz, że raz groziłem Tonks, kiedy
narąbałem się jak troll? Co prawda, potraktowała mnie ładnym
prawym sierpowym, zuch dziewczyna, jednak przeraziłem się. Harry,
jak Merlina kocham, przestraszyłem się na śmierć. Poczułem się
jak śmieć. Ciągle tylko sięgam po Whiskey czy inne mniej wytrawne
trunki, które tylko udaje mi się dostać od Dunga. Dlatego, proszę
Cię, pod żadnym pozorem nie miej mi za złe, że byłem tak
lekkomyślny i dałem się zabić. Jeślibym tego nie zrobił,
stałbym się taki sam, jak cała moja rodzina. Uwierz mi, wolę
zdechnąć w jakimś rowie niż do tego dopuścić. Dziękuję
wszystkiemu, co istnieje, że chociaż Andromeda się wyrwała i
założyła normalną rodzinę. Tonks sprawia, że myślę nieco
sympatyczniej o wielkiej,
szlachetnej i czysto krwistej rodzinie Blacków.
Tak, Harry, to sarkazm.
Znowu
odbiegłem od głównego tematu. No cóż, nigdy nie byłem dobry w
pisaniu treściwych notatek czy tym bardziej listów. Jedno udawało
mi się dostawać od Luniaczka, a na drugie miałem po prostu sposób.
Po co pisać listy, skoro można pogadać w cztery oczy? Twój ojciec
nie był z tego zbytnio zadowolony, kiedy zjawiałem się w Dolinie
Godryka średnio cztery razy w tygodniu. Pewnego dnia nie wytrzymał,
kiedy przychodziłem codziennie przez cały tydzień i najzwyczajniej
wykopał mnie z domu, prosząc o chwilę spokoju i intymności z
Lily. Ach, stare dobre czasy. Nawet nie wiesz Harry, jak cholernie
brakuje mi Jamesa. Wiesz, że traktowałem go jak brata? Kiedyś
nawet połączyliśmy się krwią. Taki stary rytuał, który
wykopaliśmy w jakieś książce (tak, sam nie wiem jak ona znalazła
się w naszych rękach) i jak ci idioci zrobiliśmy, co było
napisane. Kiedy przyłapał nas Remus, darł się na nas niemal
godzinę i obraził się na kolejne dwie. Miło się to wspomina...
Rozklejam
się, cholera. Przepraszam, Harry, nie tak miał wyglądać ten list,
jednak jest to już moja czterdziesta czwarta próba i postanowiłem,
że będzie ostatnia. Dlatego wybacz za moje ciągle dygresje,
jednak, kiedy piszę do Ciebie, powracają wszystkie dobre
wspomnienia. Dzięki Tobie, wciąż jakieś posiadam. Wyzwalasz we
mnie takie pokłady dobra, które sądziłem, że już dawno zostały
wyżarte przez tych przeklętych dementorów. To jedna z Twoich wielu
zalet. Sprawiasz, że ludzie wokół Ciebie zapominają o
zmartwieniach i cieszą się tymi wszystkimi dobrymi rzeczami. Nie
ważne czy są małe, czy duże.
Dobra,
koniec z tymi wszystkimi babskimi umizgami. Napisałem w konkretnym
celu. Jak już wspomniałem wcześniej, doskonale wiem, że w
najbliższym czasie umrę. Nic nie zmusi mnie, bym siedział w domu.
Mam tylko nadzieję, że umrę w boju i zdołam wszystkich obronić.
I mam do Ciebie wielką prośbę, Rogasiątko (jako, że James był
Rogaczem, no to zastosowałem to zdrobnienie. Najpierw myślałem o
Rogaczu Junior, jednak to zbyt długie, by mogło pasować.
Wyobrażasz sobie mieć taką długą ksywkę? To strasznie
niepraktyczne.), kiedy tylko zakończę swoje życie i stanie się to
w Twojej obronie, bo wszystko może się zdarzyć, pod żadnym
pozorem NIE OBWINIAJ SIĘ! To rozkaz od twojego ulubionego wujka
Łapy. Naprawdę, Harry, szczerze. Nie chcę, byś płakał po mnie.
Dla mnie, to tylko lepiej, że już pójdę na drugą stronę. Uwierz
mi, poza Tobą i Remusem, tak szczerze, to nic mnie tutaj nie trzyma.
Moja dusza już dawno odeszła, a trzymam się tylko dzięki mojemu
uporowi. Dlatego proszę, Harry, nie obwiniaj się. Nie chcę, byś
płakał. Powinieneś się cieszyć razem ze mną, że w końcu
znalazłem się w prawdziwym domu. Tam już na mnie czeka James razem
z Lily. Oni też by nie chcieli, byś zalewał się łzami i wpadł w
depresję. Proszę, Harry, zrób to dla mnie.
Mam
dla Ciebie także prezent. Nie jest on wymieniony w moim testamencie,
w którym nawiasem mówiąc, wszystko Tobie przepisałem (nigdy nie
wiadomo, kiedy przyda się więcej złota, a uwierz mi, majątek rodu
Black jest cholernie wielki). Sądzę, że na pewno Ci się przyda.
Jak zauważyłeś, z koperty wyleciały klucze (breloczek wymiata,
prawda? Dostałem go od Jamesa). Są one od mieszkania w mugolskiej
części Londynu, w dzielnicy Brixton. Do kluczy przypięty jest
adres zamieszkania. Sam go nie znam, zazwyczaj się tam
teleportowałem. Jest to kwatera, którą niegdyś kupiłem na współ
z Jamesem. Próbowaliśmy namówić też na zakup Remusa, ale
wykręcił się swoim futerkowym
problemem.
Mieszkaliśmy tam krótko. Kiedy James ożenił się z Lily i
wyprowadzili się do Doliny Godryka, mieszkanie stało się dla mnie
hotelem. Przychodziłem tam tylko spać i znowu powracałem do domu
Twojego ojca. Jak wspominałem wcześniej, czasami wywalano mnie na
zbity pysk jak psa (nawet nie próbuj się śmiać) i zaczynałem
męczyć Remusa. Poradzę Ci na przyszłość, Rogasiątko. Nie
naprzykrzaj się żadnemu wilkołakowi, a już w szczególności
naszemu z pozoru spokojnemu Luniakowi. Do tej pory mam bliznę na
tyłku po jego kopie. Wiesz, co mi raz powiedział? Że jest, jak ten
zielony potwór z takiej bajki, gdzie facet zamieniał się w zielone
monstrum, kiedy się wściekał (Tak, Lily pokazała nam, co to jest
telewizor). Powiedział wtedy: „Z tą różnicą, Syriuszu, że ja
zawsze jestem wściekły.” Nie spałem trzy nocy, mając koszmary z
wilkołaczą stroną Remusa i tego zielonego potwora. Chyba był to
jakiś Holka, Halk czy jakoś tak.
Mieszkanko
jest dwupokojowe z niewielką łazienką i połączonym salonem z
kuchnią. Może być nieco zakurzone. Ostatni raz byłem tam bardzo
dawno temu. Nie wiem, w jakim może być ono stanie. Mam tylko
nadzieję, że ci się przyda. Oczywiście nie namawiam cię do
opuszczenia Privet Drive, gdzie chronią cię silne bariery. (Gdybym
mógł, rozszarpałbym twoje wujostwo na strzępy). Ale wiem, że
czasem występują różne sytuacje. I taka moja podpowiedź, Harry,
kiedy już się przeprowadzisz, lepiej pomiń swoje nowe miejsce
zamieszkania. Im mniej osób wie, tym bardziej będziesz bezpieczny.
O pieniądze nie musisz się martwić. Z mojego konta automatycznie,
co miesiąc, pobierane są opłaty za czynsz.
Na
koniec, tak, na szczęście zbliżamy się do końca moich wypocin,
chcę Cię ostrzec przed Dumbledorem. Nie wyciągnij jednak
pochopnych wniosków. Albus jest bardzo dobrym człowiekiem i chce
jak najlepiej dla drugiego człowieka, ale nie zapominajmy, że on
sam nie jest nieomylny. Jest starym czarodziejem, który już przeżył
swoje wojny i zdarzają mu się pomyłki. Możesz go cenić i pytać
zawsze o radę, ale nie pokładaj w nim całego swojego zaufania. Ja
z Jamesem byliśmy tacy jak ty i zawierzyliśmy mu życia. James nie
żyje wraz z twoją matką, a ja już jestem jedną nogą w grobie.
Nie to, że chcę go obwiniać, bo to nie on wyciągnął różdżkę.
Tylko jego idea dla
większego dobra czasem
nie różni się niczym od ideologii Voldemorta.
Ostatnia
sprawa i przysięgam, kończę. (Black, powtarzasz się, tak, wiem,
rogaśku). Jak zauważyłeś, z koperty oprócz mojego marnego listu
wypadło kilka teczek. Jest to coś, co sądzę, że ci się przyda.
W czasie pierwszej wojny, kiedy walczyliśmy w Zakonie Feniksa,
prowadziliśmy z wieloma członkami notatki na temat niemal
wszystkiego. Śmierciożerców, szpiegów, możliwych kwater
Voldemorta, podejrzanych o zdradę. Wszystko, co wzbudzało
kontrowersje i mogło się przydać, spisywaliśmy na papier. Na ten
pomysł wpadł James, kiedy po kolejnej misji opatrywał go jakiś
uzdrowiciel. Wściekał się, że jesteśmy niczym dziecko we mgle.
Wtedy właśnie zaproponował spis wszystkiego, co wiemy. Niektóre
informacje zapewne już dawno się przedawniły, ale znaczna część
powinna w jakiś sposób Ci pomóc. Tak, Rogasiątko, Ty moje, zdaję
sobie sprawę, że niestety to Ty musisz wykończyć tę Gadzią
Twarz. Naprawdę bym chciał cię od tego uchronić, ale nie
potrafię. Chociaż w taki sposób mogę podwyższyć Twoje szanse.
Jeśli zastanawiasz się, skąd to mam i czemu spisywaliśmy takie
ważne rzeczy na jakiś tam pergamin, no to mogę cię zaskoczyć.
Papiery leżały w mojej starej sypialni na Grimmauld Place, gdzie
zostawiłem je przez przypadek. Szukałem wtedy mojego brata,
Regulusa (wspominałem ci już o nim wcześniej). Teczki zostały
tam, a ja, wściekły jak osa po kłótni z matką, wypadłem z domu
do najbliższego baru. Co do drugiego pytania. Kartki nie są aż tak
zwyczajne. Żeby je zabezpieczyć, musieliśmy użyć naprawdę
potężnej magii. Sprawiliśmy, że bez hasła i kropli krwi jednego
z użytkowników, nie dało się ich nijak odczytać. Stawały się
one bezwartościowym papierkiem. Wzorowaliśmy to na naszej Mapie
Huncwotów, gdzie też bez hasła nie zobaczysz planu zamku. O ile w
pierwowzorze łatwo to przełamać, tak z tymi aktami prędzej
odetnie ci rękę, niż zmusisz je do ujawnienia. Sprawiłem, że
akta jak najbardziej się przed tobą otworzą. Masz w sobie krew
zarówno Jamesa jak i Lily, więc nie było z tym większych
problemów. Hasło to „ Jako były klient firmy o podobnym profilu,
znane są mi metody pozyskiwania nowych pracowników i przedstawiania
im warunków zatrudnienia”. Nie pytaj mnie, Harry. To wymyśliła
Twoja matka. I tak dalej nie wiem, co to znaczy, ale okazało się
cholernie dobre. Co prawda, zajęło mi trochę czasu, by je płynnie
powiedzieć, ale na szczęście nie byłem w tym jedyny.
I
tak, mój Ty ukochany Chrześniaku, dotarliśmy do końca. Z jednej
strony się cieszę, że ten czterdziesty czwarty list okazał się
sukcesem i przekazałem Ci wszystko, co chciałem. Z drugiej, trochę
ciężko mi go zakończyć. Mam świadomość, że kiedy to zrobię,
moje dni są policzone. Wiesz, Harry, co innego pisać o tym, że w
najbliższym czasie się umrze, a co innego stawić temu czoła. Boję
się. Boję się śmierci jak jasna cholera, ale na szczęście
jestem Gryfonem. Sprawę mam ułatwioną. My zawsze najpierw robimy,
a później myślimy. I choć zazwyczaj wszyscy z tego szydzą, to
nawet nie wiedzą, jaką to jest zaletą, żeby nie zastanawiać się
nad swoimi czynami. Sprawia to, że jest nam łatwiej podnieść się
i przeć na przód. Źle ze mną. Wypiłem chyba za dużo Whiskey, że
zaczynam pleść te bzdury. Gdyby James to zobaczył, to pewnie by
mnie wyśmiał, a Remus sprawdził, czy nie mam gorączki. Ach,
Harry... Gdybyś wiedział, jak mi brakuje tamtych lat, kiedy byliśmy
szczeniakami. Były to takie dobre i szczęśliwe czasy... Cholera,
rozklejam się.. Kończę, Harry. Mam nadzieję, że nie spotkam Cię,
póki nie spłodzisz gromadki rozwrzeszczanych Potterków i nie
doczekasz się wnuków. Kocham cię, Rogasiątko.
Oddany
ci na zawsze,
Syriusz
Black.
Ps.
Jeśli nie chcesz, by ministerstwo wykryło,że czarujesz poza
szkołą, to sądzę, że bliźniaki Fred i George będą w stanie
coś na to zaradzić.
Czytając
ostatnie zdanie, zaszkliły mu się oczy. Łzy popłynęły po
policzkach, a ciałem Harry’ego wstrząsnął cichy szloch. Skulił
się na siedzeniu, zaciskając mocno pergamin w dłoniach. Przed
oczyma stawała mu roześmiana twarz Syriusza i czuł te ciepłe
ramiona wokół siebie. Pociągnął nosem, próbując się uspokoić.
Syriusza już nie było i należało wziąć się w garść, tak jak
chciał. Wytarł twarz rękawem, nakazując sobie spokój. Po
parunastu minutach w końcu wyczerpały się łzy i znów potrafił w
miarę racjonalnie myśleć. Wziął w rękę klucze, do których
przypięty był breloczek w kształcie sikającego psa we wściekle
różowy kolor. Zachichotał, odwracając go, gdzie na drugiej
stronie wyryte było maleńkimi literkami : „Byś
mógł zawsze wrócić do domu, JP”. Wzruszenie
znów go ogarnęło, jednak szybko je odegnał. Nie chciał się po
raz kolejny rozklejać.
Trzy
teczki leżały na biurku całkowicie nietknięte. Od kiedy wyleciały
z koperty, tak dalej leżały. Jak na razie nie był nimi
zainteresowany. Nakazał sobie jednak w duchu, że to ostatni dzień
rozpaczania i od jutra wszystko się zmieni.
~***~
Dni
na Privet Drive upływały Harry’emu spokojnie. Codziennie wstawał
rano i po przygotowaniu śniadania, dostawał listę rzeczy do
zrobienia. Jeśli udało mu się uwinąć przed przyjazdem wuja z
pracy, dostawał w nagrodę trochę jedzenia. Wieczorami wychodził
na godzinę przejść się i zaczerpnąć świeżego powietrza. Po
powrocie siadał do czytania notatek, które przysłał mu Syriusz. W
większości były one przestarzałe i opisani tam Śmierciożercy
byli już dawno martwi. Czasami jednak zdarzało się, że odnosiły
się do wciąż aktywnie działających popleczników Voldemorta. Z
miejscami możliwych kwater Voldemorta sprawa była zupełnie inna.
Harry o miejscach nie słyszał i mógł jedynie polegać na
zapisanych słowach, gdzie była rubryczka prawdopodobieństwo.
Nie była zbyt zachwycająca.
Większość miejsc nie przekraczała dziesięciu procent. Jedno
miejsce miało dwanaście, najwyżej. W trzeciej teczce znajdowały
się informacje na temat zaklęć i artefaktów. Uroki i przekleństwa
były w większości kawałkiem mrocznej magii, jednak były
dokładnie opisane i ich zastosowanie było obiecujące. Harry
stwierdził, że rozpocznie ich naukę, gdy tylko znajdzie się
ponownie w Hogwarcie. Musiał tylko znaleźć bezpieczne miejsce.
Pokój Życzeń był idealny, jednak już zbyt wiele osób wiedziało
o jego istnieniu, co było jednoznaczne z tym, że był mało
bezpieczny, by ćwiczyć czarno magiczne zaklęcia bez wiedzy
nauczycieli.
~***~
Ten
wieczór był inny od tych, które były dotychczas przez dwa
tygodnie wakacji. W powietrzu czuło się ciężką atmosferę i
Harry bardzo boleśnie odczuł jej skutki. Okazało się, że wuj
Vernon zaprzepaścił szansę na naprawdę dobry kontrakt z jakąś
firmą, co oczywiście musiał odreagować na siostrzeńcu żony. Po
zbiciu go, wywalił za drzwi wraz z jego rzeczami i ze słowami, że
ma tu już nigdy nie wracać, zatrzasnął mu drzwi przed nosem.
Harry, wzdychając, zebrał porozrzucany dobytek i z kufrem ruszył
do okolicznego parku, gdzie mieścił się zdewastowany plac zabaw.
Przysiadł na huśtawce i z westchnięciem popatrzył w niebo. Słońce
zachodziło, rozlewając przyjemny odcień czerwieni zmieszanej z
pomarańczą wokół. Ognista kula chowała się za horyzontem,
ignorując jego problemy. Harry włożył ręce do kieszeni, kiedy
zawiało mocniej. Lato w tym roku było dziwnie chłodne i często
deszczowe. Według Proroka,
którego
prenumerował, było to sprawką aktywności dementorów. Chłopak
rozejrzał się z podejrzliwością wokół siebie, zaciskając palce
na różdżce. Na szczęście żadna przerażająca istota nie
czyhała na niego i mógł chociaż na chwilę się zrelaksować.
– No
dobra, ciekaw jestem, gdzie ja mam się teraz udać – mruknął pod
nosem, patrząc na swoje buty. Wiedział, że powrót do wujostwa nie
wchodził w grę przez najbliższy tydzień albo nawet i dłużej.
Wuj wyglądał na naprawdę wściekłego i chłopiec nie wiedział,
czy nawet Dumbledore’owi udałoby się go namówić do zmiany
swojej decyzji. Jego spojrzenie spoczęło na wściekle różowym
breloczku, który wystawał mu z kurtki.
– Żeby
zawsze powrócić do domu – powiedział cicho, zaciskając mocniej
rękę na sikającym psie. Wstał, ciągnąc za sobą kufer. Kiedy
tylko wyszedł na ulicę, machnął różdżką.
~***~
Remus
Lupin od bardzo dawna nie był aż tak wściekły, że niemal
całkowicie opanowywał go wilkołak w jego ciele. Tym razem niewiele
brakowało, by stracił kontrolę. Jego oczy już dawno przeszły w
kolor nieprzyjemnej żółci z pionową źrenicą, a ręce częściowo
zmieniły się w pazury i wbijały w stół, przy którym siedział.
Dolna szczęka lekko wysunęła się do przodu, pokazując rząd
ostrych zębów, które mogłyby roztrzaskać Mundungusa na strzępy.
– Remusie,
uspokój się – poprosił Dumbledore, kładąc swojemu byłemu
uczniowi dłoń na ramieniu. Były profesor warknął, odwracając
się, jednak zauważając spojrzenie Albusa, westchnął głęboko,
przymykając oczy. Po krótkiej chwili, na powrót stał się
całkowicie ludzki, choć w miodowych oczach wciąż była pionowa
kreska zamiast okrągłej źrenicy, świadcząca o jego wściekłości.
– Jeszcze
raz Mundungusie – nakazał dyrektor, odwracając się do łysego
mężczyzny, który ze zdenerwowania ściskał końcówkę swojego
podziurawionego płaszcza.
– Byłem
na warcie jak zawsze – zaczął pod ostrzałem wszystkich. –
Harry pokłócił się z wujem, który wyrzucił go wraz z jego
rzeczami i kazał już nigdy nie wracać. Harry zebrał swoje rzeczy
i poszedł do parku. No to ja za nim. Myślałem, że jego wuj
żartował i Harry zaraz wróci do domu, a ten wyszedł na ulicę,
machnął różdżką, wsiadł do Błędnego
Rycerza i
zniknął.
– Nie
mogłeś go zatrzymać? – Zerwał się z krzykiem Remus, na co
Fletcher podskoczył spanikowany.
– Mam
zakaz zbliżania się do Błędnego – wymamrotał cicho.
– Mundungusie
Fletcherze, ty nieodpowiedzialny imbecylu! – Zaczęła krzyczeć
Molly Weasley, wyciągając różdżkę. Artur natychmiast
interweniował, zabierając żonie magiczną broń i posadził na
krześle. Natychmiast zaczął coś do niej szeptać, co najwyraźniej
podziałało. Rudowłosa matka Weasleyów uspokoiła się, choć
nadal patrzyła oskarżycielsko na kanciarza.
– Natychmiast
skontaktujemy się ze Stanem – rozkazał Dumbledore. – Jeszcze
dzisiaj musimy dowiedzieć się, gdzie zatrzymał się Harry.
– Zajmę
się tym – zaproponował Remus, wstając. Jego oczy wciąż
walczyły o ludzki wygląd.
– Pomogę
ci – zaoferował się Moody, po czym spojrzał ze wstrętem na
Dunga. – A z tobą policzę się, kiedy wrócę, przeklęty
tchórzu.
– Uważam,
że spotkanie można na razie zakończyć. Priorytetem staje się
odszukanie Harry’ego – zakończył Dumbledore, po czym odwrócił
się z gniewnym wyrazem twarzy do Fletchera. Drobny złodziejaszek
przełknął ślinę. Właśnie sprowadził na swoją osobę gniew
jedynej osoby, której bał się Sam-Wiesz-Kto.
~***~
Drzwi
otworzyły się z hukiem przez wiatr do sklepu bliźniaków Weasley.
George zaklął pod nosem, mocując się chwilę z porywistym
zefirem, ale na szczęście udało mu się zamknąć drzwi, po czym
rzucił colloportus
dla
pewności i wrócił za ladę do swojego bliźniaka, który
przeliczał pieniądze.
– Przeklęta
pogoda – powiedział do brata, który całkowicie go zignorował.
Odwrócił się, spoglądając z niemą dumą na ich sklep. Na
półkach mieniły się kolorowe zestawy do robienia dowcipów. Było
pstrokato i wyraziście, tak jak zawsze to sobie wyobrażali. Już
miał ponownie zagadać do Freda, jednak mignął mu jakiś kawałek
buta za jedną z półek. Wyjął natychmiast różdżkę.
– Natychmiast
się pokaż – rozkazał, na co Fred poderwał głowę, wyjmując
różdżkę z kieszeni. Podszedł do bliźniaka.
– Czyżbyśmy
mieli gościa? – Warknął, na co George przytaknął i obydwaj
ruszyli w kierunku podejrzanego miejsca. Obaj już zdołali spostrzec
parę butów, jednak reszta całkowicie znikała. Wyglądało to na
nieudane zaklęcie kameleona. Już oni pokażą temu szpiegowi, że z
nimi lepiej nie zadzierać.
– Mam
rzucić jakąś paskudną klątwę…
– Czy
może jednak pokażesz się? – Zakończył za brata George, na co
postać natychmiast zdjęła z siebie pelerynę, a ich oczom ukazała
się znajoma twarz przyjaciela.
– Harry?
– Spytali jednocześnie, patrząc się na niego ze zmarszczonymi
brwiami. Coś im tu śmierdziało. Z tego, co dowiedzieli się od
matki, Harry był aktualnie poszukiwany przez Zakon.
– Na
trzecim roku daliście mi Mapę Huncwotów – odpowiedział
natychmiast Potter, widząc wyraz ich twarzy. Bliźniaki natychmiast
się rozluźnili, chowając różdżki.
– Harry,
następnym razem po prostu zapukaj – zasugerował Fred, powracając
za ladę.
– Przerwałeś
mu w liczeniu – dopowiedział bliźniak. – Lepiej tego już nie
rób, bo staje się naprawdę upierdliwy, jak nie pozapisuje
wszystkiego w tym swoim kajeciku.
– Słyszałem
to – warknął Fred.
– Wiesz
Harry, że szuka cię cały zakon?
– Tak
– mruknął Potter. – Byłbym wdzięczny, gdybyście nikomu nie
mówili.
– Fred,
czy myśmy dzisiaj spotkali jakiegoś Harry’ego Pottera?
– Harry’ego
Pottera? – Udał wielkie zdziwienie Fred i na pokaz podrapał się
po brodzie w wielkim zamyśleniu. – Nie, sądzę, że nie.
– Też
tak myślę. Przecież inaczej musielibyśmy…
– Powiedzieć
o tym…
– Zakonowi
– zakończyli wspólnie. Fred poddał się i po zapisaniu liczb w
zeszycie, schowaniu pieniędzy w kasie, podszedł do nich. Teraz
obydwaj wpatrywali się w niego identycznym spojrzeniem –
zaciekawionym z oczekiwaniem na wyjaśnienia.
– Dobra,
rozumiem – powiedział. – Powiem wam.
– Nie
byłoby innej opcji – mrugnął do niego George, a przynajmniej
Harry myślał, że był to George. Nie potrafił rozpoznać
bliźniaków. Mogli spokojnie robić go w konia, udając się
nawzajem lub mówiąc prawdę, a i tak nikt im nigdy nie wierzył.
Rozróżnić mogła ich tylko chyba pani Weasley.
– Chodź,
Harry – pociągnął go za ramię jeden z bliźniaków, a drugi
podniósł pelerynę niewidkę i kufer. Zaprowadzili go schodami do
ich mieszkania, gdzie został posadzony na fotelu. Fred podał mu
herbatę, a George cukierniczkę. Chłopiec skorzystał z gościny i
z przyjemnością upił łyk gorącego napoju, który przyjemnie
rozgrzał jego zziębnięte ciało.
– Czekamy.
– No
więc tak – zaczął Gryfon, streszczając braciom najlepszego
przyjaciela kłótnię z wujem i wyrzucenie z domu. Potem powiedział,
że za pomocą Błędnego
Rycerza dostał
się na Pokątną, gdzie natychmiast udał się do nich. By nie
zostać zauważonym, założył na siebie pelerynę-niewidkę i
przekradł do środka.
– Mistrzem
skradania, to ty nie jesteś.
– Czep
się – burknął Harry, a policzki natychmiast mu się
zaczerwieniły. Bliźniaki zaśmiali się złośliwie.
– Czego
więc od nas chcesz, Harry? – Spoważniał nagle Fred. – Nie
powiemy o spotkaniu ciebie w Kwaterze, jednak chcielibyśmy też
wiedzieć, gdzie się zatrzymasz.
– Dostałem
od Syriusza dom w mugolskiej dzielnicy – odpowiedział szybko, a
widząc ich niezrozumiałe miny, kontynuował. – Niedawno dostałem
list od Syriusza, w którym mi wszystko wyjaśnił. Napisał go
jeszcze przed… - przełknął ślinę. – Przed wyprawą do
Ministerstwa.
Cisza
zapanowała pomiędzy nimi, a Harry wpatrzył się w kubek, który
trzymał mocno w dłoniach. Ponownie upił łyk, próbując wyrzucić
z głowy obraz zabitego ojca chrzestnego.
– Rozumiemy,
że nikt o tym miejscu nie wie – podjął ponownie George.
– Z
osób obecnych tylko Remus, ale… Syriusz wspominał, że od bardzo
dawna stoi puste.
– W
mugolskiej dzielnicy powinieneś być bezpieczny – przytaknął
Fred. – Śmierciożercy raczej nie będą cię szukać wśród
mugoli.
– Cieszymy
się, że tutaj przyszedłeś i nam o tym powiedziałeś, ale czego
od nas chcesz, Harry? – Spojrzenie bliźniaków ponownie wbiło się
w Gryfona.
– Syriusz
powiedział, że możecie coś zrobić, by Ministerstwo nie wyczuło,
że czaruję poza szkołą.
– Szczwany
lis – mruknął pod nosem Fred, patrząc na bliźniaka. – Musiał
nas wtedy widzieć.
– Pokażemy
ci nasze dzieciątko – uśmiechnął się George, wstając.
Podszedł do barku, w który stuknął dwa razy różdżką, a w
drewnie pokazały się małe drzwiczki. Wyjął małe pudełeczko.
– To
nasz najnowszy produkt, Psuja.
~***~
Kiedy
Harry przybył w końcu na Alladryce Street 19, było już dawno po
północy. Wpatrywał się w niewysoki budynek, zaledwie dwupiętrowy,
gdzie na chodniku zaparkowane były dwa samochody. Wszedł powoli po
schodach, patrząc na domofon. Wyjął pierwszy lepszy klucz i
spróbował otworzyć drzwi. Dopiero za trzecim mu się to udało.
Rozejrzał się po klatce schodowej, która była we wnętrz
pomalowana zgniło żółtą farbą, choć i tak większość zdobiła
graffiti okolicznych artystów. Po lewej stronie były drzwi z
przekrzywioną tabliczką „Piwnica”,
a drugie były niepodpisane. Harry wdrapał się na pierwsze piętro,
gdzie znajdowało się pięć mieszkań. Wszedł wyżej i podszedł
do czarnych, lekko obdrapanych drzwi, gdzie narysowana była
karykatura jakiegoś człowieka z numerkiem 9. Chłopiec uznał ją
za nawet całkiem zabawną i postanowił nie usuwać. Otworzył drzwi
za drugim podejściem i niepewnie wszedł do środka. Zapalił
światło, rozglądając się niepewnie. Na wprost niego znajdowały
się zakurzone meble. Po sofie, małym stoliczku rozpoznał, że był
to salon. Aneks kuchenny był w opłakanym stanie. Dawno już
zapomniane naczynia gniły w zlewie i wytwarzały potworny smród.
Gdy zerknął do pokoi i łazienki, nie było wcale lepiej.
– Na
szczęście mogę użyć do tego zaklęć – mruknął, dziękując
bliźniakom za ich nową zabawkę. Nie wyobrażał sobie sprzątania
tego bałaganu bez czarów. Teraz i tak chciał tylko oczyścić
łóżko. Za wszystko inne weźmie się jutro.
– Chłoszczyść.
~***~
Dostanie
się do Banku Gringotta, kiedy polują na ciebie zarówno
Śmierciożercy i Zakonnicy, nie należało do najłatwiejszych.
Przedostanie się przez Dziurawy
Kocioł na
ulicę Pokątną bez ujawnienia się, też było wręcz niemożliwe.
Harry jednak potrzebował pieniędzy, by móc samemu mieszkać.
Musiał kupić coś do jedzenia i nową garderobę. Ciuchy Dudley'a
stanowczo były na niego za duże, a poza tym chciał się już raz
na zawsze oddzielić od swojego przeklętego wujostwa. Ubrania były
ostatnią barierą do rozpoczęcia nowego, całkowicie mugolskiego
życia przez wakacje, póki nie powróci do Hogwartu. Tak więc,
Harry wpadł na wyjątkowo głupi pomysł. Po wybraniu największych
i najciemniejszych ciuchów po kuzynie, ubrał się w nie i za pomocą
taksówki dostał pod Dziurawy
Kocioł.
Nie chciał ryzykować z Błędnym
Rycerzem.
Podejrzewał, że czekał tam na niego któryś z Zakonników lub
Stan zatrzyma go i zaprowadzi do kwatery. Kiedy zapłacił ostatnimi
pieniędzmi, jakie dostał od bliźniaków poprzedniego wieczoru,
stanął naprzeciw czarodziejskiego pubu. Dodając sobie otuchy,
założył kaptur na głowę i niemal przebiegł przez bar. Usłyszał
za sobą szmer niespokojnych głosów, ale kiedy tylko wypadł na
ulicę Pokątną, naciągnął na siebie pelerynę-niewidkę.
Ostrożnie skierował się do Banku Gringotta. Gdy tylko migała mu
jakaś znajoma twarz, uciekał w ciemne uliczki. Nie chciał
ryzykować. Miał tylko nadzieję, że nie spotka Moody’ego,
inaczej peleryna jego ojca na niewiele się zda.
Przed
samym budynkiem rozejrzał się dookoła czujnie. Nie widząc żadnego
zagrożenia, schował pelerynę do kieszeni. Przekroczył próg
banku, patrząc ze zdziwieniem na kolejki do kas. Były ogromne, a
stojący w nich czarodzieje byli zirytowani i przeklinali pod nosem.
Harry, nie wiedząc zbytnio co robić, ruszył w kierunku
najmniejszego rzędu, zdejmując niepewnie kaptur. Miał nadzieję,
że chociaż grzywka przysłaniała jego bliznę.
– Panie
Potter, proszę za mną – usłyszał, na co czarodzieje odwrócili
się, wbijając w niego natarczywe spojrzenia. Harry zaklął i
podziękował w myślach goblinowi, który stał przy jego nodze z
obojętnym wyrazem twarzy.
– Coś
się stało? – Spytał przez zaciśnięte zęby.
– Zarządca
chce pana zobaczyć – oznajmił, ruszając. Harry, nie mając
zbytniego wyboru, poczłapał za istotą. Przeszedł długim
korytarzem, gdzie porozstawiane były gobliny ubrane w zbroje. Harry
miał wrażenie, że patrzyły się na niego niezbyt przyjemnie.
Przełknął ślinę.
– Zarządco,
przyprowadziłem pana Pottera – powiedział goblin, zostawiając
Gryfona samego w pomieszczeniu ze swoim szefem. Harry rozejrzał się
po gabinecie. Był pomalowany w stonowane odcienie błękitu. Na
środku stało biurko, a przy nim dwa fotele obite skórą. Na
ścianach wisiały portrety wcześniejszych zarządców. Wszystko
było bogate, pełne przepychu i Harry czuł się nieswojo w takim
otoczeniu.
– Proszę
usiąść, panie Potter – usłyszał chłodny, lekko skrzeczący
głos. Za biurkiem siedział goblin w ciemnej peruce i
okularach-połówkach na nosie. Wskazywał mu właśnie dłonią
fotel i Harry posłusznie go zajął.
– Wzywał
mnie pan, sir, jednak nie wiem dlaczego.
– Mam
do pana kilka istotnych pytań ze względu na odziedziczony przez
pana majątek Syriusza Blacka – oznajmił, tasując go wzrokiem. Na
jego małych rączkach znajdowały się złote pierścienie z drogimi
kamieniami.
– To
znaczy? – Zapytał głupio Harry.
– Jak
pan wie, tydzień temu, a dokładnie 7 lipca odbyło się odczytanie
testamentu Syriusza Blacka, gdzie wymieniony przepisał panu
wszystko, co posiadał.
– Testament?
– Powtórzył głucho.
– Nic
pan nie wiedział?
– Nie
– warknął, zdając sobie sprawę czyja to sprawka. Dumbledore
nawet nie raczył mu napisać o tym listu, czy tym bardziej nie
pozwolił mu uczestniczyć w odczytaniu ostatniej woli Syriusza.
– To
dziwne – mruknął pod nosem goblin. – Nie ważne. Chciałem pana
zapytać, czy po pierwsze, skrytki: twoich rodziców, Syriusza Blacka
i rodu Black mają zostać połączone w jedną? Osobiście bym
odradzał – dodał, widząc niewiedzę chłopca.
– Niech
zostaną tak jak są.
– Doskonale
– Zarządca podniósł pióro i zapisał coś na kartce. – Czy
dalej będzie pan współpracował z bankiem?
– Słucham?
– Ród
Blacków już od kilku pokoleń pozwala inwestować bankowi część
swoich dóbr w jakieś spółki. Zazwyczaj zwraca się to z nadwyżką,
choć oczywiście jest odprowadzony pewien procent dla nas. Jest
niewielki i ten układ jest bardzo korzystny dla każdej ze stron.
– W
spółki? Jakie?
– Wszelkiego
rodzaju – odpowiedział goblin. – Wszystko, co może przynieść
pieniądze, jest bardzo opłacalne, panie Potter. Rynek czarodziejów
to bardzo kapryśne dziecko i inwestowanie jedynie w jedną gałąź
rynku staje się wysoce niekorzystne. Na następne spotkanie mogę
przygotować dla pana wykaz wszystkich naszych transakcji i
przedstawić panu, czego pan dokładnie jest właścicielem, sir.
– Uhm,
dziękuję – mruknął. Był zawstydzony swoją niewiedzą i
ignorancją na temat świata czarodziejów. Wiedział, że znajdowały
się sklepy, jednak zazwyczaj sądził, że jest ich niewiele i nie
ma czegoś takiego jak rynek wśród magów.
– Z
racji powrotu Voldemorta – Harry podniósł wzrok zaskoczony na
imię czarnoksiężnika, co zauważył zarządca. – Dla nas, panie
Potter, to imię jest takie samo jak każde inne. Gobliny nie boją
się kilku liter.
– Jesteście
o wiele mądrzejszą rasą od czarodziejów – oznajmił Harry, a
coś błysnęło w oczach goblina.
– Powracając
do naszego tematu. Chciałbym zaproponować panu, sir, wysyłanie
pieniędzy za pomocą przesyłki. Przez Voldemorta mamy ciągłe
kłopoty z czarodziejami, którzy tłoczą się w naszym holu –
powiedział z lekką odrazą w głosie. – Jeśli chciałby pan
uzyskać regularnie określoną kwotę, byłoby to najwygodniejsze i
nie musiałby pan za każdym razem stać w tych kolejkach.
– Sowy
nie są przypadkiem łatwe do przechwycenia?
– Sowy?
– Prychnął goblin. – Oczywiście, że nie jesteśmy na tyle
głupi, by wysyłać pieniądze za pomocą tych stworzeń. Od tego
mamy Smoki Pocztowe. – Widząc zaciekawione spojrzenie Harry’ego,
kontynuował. – Niemal niemożliwe jest ich przechwycenie. Gdy się
to już zdarzy, nie chciałbym być na miejscu złodzieja –
paskudny uśmiech zarządcy banku wystarczył Harry’emu na
wyobrażenie sobie, co mogło się stać z delikwentem.
– W
takim razie zgadzam się – oznajmił Harry.
– Jaka
to miałaby być kwota? Osobiście polecam część pieniędzy
wymienić od razu na funty brytyjskie, jeśli pan zamieszkuje wśród
mugoli.
– Eee..
– zająknął się Harry.
– Dobrze,
prześlemy panu kwotę standardową – westchnął goblin, zmęczony
jego niewiedzą. Przez chwilę zarządca skrobał coś na pergaminie,
ignorując obecność młodego czarodzieja. Gdy skończył, przesunął
pióro w stronę Harry’ego. Chłopiec złapał je i niepewnie
spojrzał na dokument. Po zmoczeniu końcówki w atramencie, podpisał
go zamaszystym ruchem, mając nadzieję, że nie podpisał czegoś
głupiego.
– Dziękuje
za współpracę, panie Potter.
_________
To mój skromny początek. Mam nadzieję, że przypadnie do gustu. Postaram się z godnością przyjąć krytykę i będę wdzięczna za pokazanie błędów. Szukam bety.
Edit. 1.12.13: poprawiona wersja
Edit. 1.12.13: poprawiona wersja
Bardzo mi się podobał pierwszy rozdział:) Dawno nie czytałam nic tak nie kanonicznego i to duży plus:) Mam też nadzieje że nowe notki pojawiać się będą szybko:) Informuj mnie o nich, nr gg masz u mnie na blogu. I dużo dużo weny:)
OdpowiedzUsuńOd razu napiszę, że dziękuję za komentarz na moim blogu. Chyba każdy autor kocha je czytać :D Dzięki wielkie!
OdpowiedzUsuńPrzeczytałam rozdział zaraz po dodaniu Twojej komenty i potem nie miałam czasu żeby jakoś odpisać więc tera Ci napiszę xD
A co Twojego bloga. Łał. Nie to że piszesz bardzo dobrze, to jeszcze ciekawie! Kocham te opowiadanie, mimo że przeczytałam tylko jeden rozdział.
Jednak musisz wiedzieć, że kocham Syriusza i ten list zrobił ze mnie gąbkę. Normalnie zaczęłam płakać. Ten list był taki ludzki i wzruszający... Szkoda że Łapa nie żyje. Nie liczę, że go wskrzesisz, chociaż wtedy zaczęłabym skakać z radości i mogłabym cię wyściskać, ale to Twój blog ;D Wąchacz... ech, nie żyyyyyjeeeee.... ;__;
Dobra, koniec moich bazgrołów xD Ogółem - mimo że jest tylko jeden rozdział to strasznie mi się podoba, jest ciekawy i bardzo dobrze piszesz! Pisałaś już wcześniej?
A co do błędów... zauważyłam parę, ale nie chce mi się ich wymieniać. Szukasz bety? Moja jest genialna i jej Ci nie oddam! xD Gdybym ja dobrze pisała to bym się zgłosiła, ale nie umiem dobrze pisać, więc...
Weny mnóstwo życzę :***
Niezrównoważona
[zaklinacze-dusz.blogspot.com]
PS. Czy powiadamiasz innych o nn?
Dziękuję.
Usuń*rumieniec*
Co do pytania. Nie powiadamiam z prostej przyczyny, zapominam ^^" Ale mogę się postarać, chociaż nie obiecuje wielkich rezultatów.
Piszę, ale nie na forum, tylko w moich folderze na kompie.
Lau~
Hmm
OdpowiedzUsuńHmm hmm hmm
Mam mieszane odczucia. Przeczytałam naprawdę wiele ff potterowkich i twoje opowiadanie zaczyna się w bardzo schematyczny sposób. Mamy Harrego, który cierpi po śmierci Syriusza. W pewnym momencie dostaje list od zmarłej osoby - w takiej sytuacji Black występuję równie często, co rodzice Pottera. Swoją drogą nie bardzo pasuje mi Syriusz, który pisze list na wypadek swojej śmierci. Był zbyt... niedojrzały, nie potrafił przewidywać. Łatwiej przełknąć mi Lily lub James'a. Oni żyli w stałym zagrożeniu, wiedzieli, że są ścigani i mogą zniknąć. Natomiast Syriusz chciał działać. Jak na mój gust nie myślał o tym, że może zginąć i to do tego i winy Harrego!
Sam list, ponownie, nie przedstawia niczego zaskakującego. Chociaż, z drugiej strony, ładnie uchwyciłaś stosunek Syriusza do jego rodzinnego domu i miłość do przyjaciół. Aż mi się smutno zrobiło.
Nie podoba mi się podejście Harrego do czarnej magii. Znalazł informacje o klątwach i postanowił się ich nauczyć, od tak? Okey, rozumiem, non-kanon. Wychodzę jednak z założenia, że nawet w takich opowiadaniach trzeba podać jakiś powód, czemu bohater jest taki, a nie inny. Łatwo mogłaś wytłumaczyć owe posunięcie no chęcią zemsty, ale tego nie zrobiłaś. Trochę po łebkach potraktowałaś ; )
Dobra, może komentarz wygląda, jakby mi się nie podobało, ale to nie prawda, bo opowiadanie bardzo przypadło mi do gustu. To dopiero pierwszy rozdział i wierzę, że w kolejnych jeszcze mnie zaskoczysz. Masz dobry styl, przez co czyta się bardzo płynnie. Poza tym to bardzo miłe poczytać jakąś alternatywę w ojczystym języku.
Nie jestem dobra w komentarzach, ponad to godzina jest późna, dlatego mam nadzieję, że wybaczysz mi, iż piszę tak chaotycznie. Najlepiej już zamilknę. Na sam koniec powiem Ci tylko, że prawdopodobnie jutro wrócę na twój blog i będę czytać dalej.
Pozdrawiam ciepło i życzę mnóstwa weny!
Och, jakie to słodkie! Dziękuję. <3
OdpowiedzUsuńO nie! Nie zauważyłam błędu! W pierwszej linijce listu 'Ci' jest z małej litery!
OdpowiedzUsuńBuuuuuuuuuuuuuuu....
Ale naprawdę jest błąd.
Super rozdział :) Opowiadanie jest w miarę kanoniczne przez co dobrze się czyta. Do tego bardzo wciąga. Od razu przeczytałabym następny rozdział, ale jest dosyć późna godzina... Masz talent do pisania i fajnie by było gdybyć pisała więcej opowiadań ;)
OdpowiedzUsuńBędę czytać ;)
Witam,
OdpowiedzUsuńpoczątek świetny jestem bardzo ciekawa poprzednich wersji tego listu Syriusza...
Dużo weny życzę Tobie...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Hej,
OdpowiedzUsuńopowiadanie już mnie bardzo zaciekawiło, jestem bardzo ciekawa jak wyglądały te poprzednie wersje tego listu Syriusza...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Aga
Hej,
OdpowiedzUsuńoch tak zacieawiło mnie to opowiadanie, jestem nardzo ciekawa, jak wyglądały te poprzednie wersje tego listu, biedny Syriusz...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Iza