niedziela, 7 października 2012

Rozdział pierwszy

Zbetowała Setsu, za co jej serdecznie dziękuję!


Sny nigdy nie były dla Harry’ego przyjemne. Od dziecka w snach widział rzeczy, które przerażały większość ludzi. Przed oczyma rozgrywały mu się sceny torturowanych mężczyzn, gwałconych kobiet czy palonych sierocińców wraz z małymi dziećmi. Na początku powiedział o tym ciotce Petunii, jednak jeszcze tego samego wieczoru wuj Vernon sprał go na kwaśne jabłko i zakazał chociażby wspominania o tym dziwactwie. Harry już nigdy więcej nie wspomniał o mężczyźnie z czerwonymi oczami, który przewodził postaciom w czarnych szatach i siał zniszczenie gdziekolwiek się pokazał. Z każdym takim snem Harry poznawał brutalność świata, a oczy dziecka blakły z kolejnym koszmarem. Wszystko zniknęło, gdy tylko pojechał do Hogwartu. Koszmary zdarzały się, jednak tak rzadko, że chłopiec niemal o nich zapomniał. Całość powróciła do niego, kiedy na pierwszym roku spotkał Voldemorta, który jeszcze żerował na profesorze Quirrelu. Gdy tylko stanął twarzą w twarz z mordercą swoich rodziców, uświadomił sobie, że to ten mężczyzna gościł w jego dziecięcych snach. Była to straszna prawda, a jeszcze bardziej przeraził go fakt, że taki potwór był pośród żywych. Z tego, co wszyscy wówczas mówili, Voldemort od dawna powinien gryźć piach. Niestety, uniknął śmierci, by obiecać, że jego metody staną się jeszcze brutalniejsze i w końcu dojdzie do władzy.
Harry, wzdychając, okręcił się na drugi bok. Wpatrzył się w przestrzeń. Nie mógł zasnąć. Nie bał się już wizji związanych z Voldemortem. Patrzenie, jak któryś z jego popleczników torturuje jakiegoś mugola wywoływało w nim mdłości, jednak wolał to o wiele bardziej, niż sny, które nawiedzały go od czerwcowych wydarzeń. Zastygła w niedowierzaniu twarz jego ojca chrzestnego pojawiała się za każdym razem, kiedy tylko odważył się zamknąć oczy. Słyszał też śmiech Bellatriks Lestrange, które cieszyła się z zamordowania własnego kuzyna. Harry nienawidził jej z całego serca i przysiągł sobie, że gdy tylko ją znajdzie, to zapłaci mu ona za wszystko. Za rodziców Neville'a, za wszystkich biednych mugoli, którzy zginęli z jej różdżki i przede wszystkim za Syriusza.
Zamknął oczy, jednak, gdy tylko poczuł na sobie wzrok stalowo-szarych tęczówek swojego ojca chrzestnego, podniósł się gwałtownie z łóżka. Wzdychając, usiadł przy niewielkim biurku po Dudley'u. Leżał na nim otwarty list, który dostał parę godzin temu. Wciąż nie dowierzał w treść wiadomości, a tym bardziej w prezent, który otrzymał, jednak znajome litery sprawiały, że łzy stawały mu w oczach. Siorbnął nosem, biorąc list do ręki. Ponownie zatonął w treści, pijąc każde słowo.


Drogi Harry.
Może Ci się wydawać nieco dziwne, dostawać list od zmarłych, jednak przyznaj, nigdy nie należałem do normalnych ludzi. Choć moi rodzice starali się ze mnie takowych zrobić, jednak sądzę, że ich wizja znacznie różniła się od mojej. Wiesz, że w każde święta musiałem siedzieć przy stole w odświętnej szacie z tiarą na głowie? Harry, wyobrażasz to sobie? Siedmiolatek odpicowany jak na jakiś bal. Powracając, bo trochę zboczyłem. Nawet nie wyobrażasz sobie, jak mnie uwierało to w jajkach. Dobra, koniec. Nie po to już zacząłem pisać, by ci opowiadać moje traumatyczne wspomnienia z dzieciństwa.
Dobra, wiem, że nie żyję. Tak, dla mnie też brzmi to idiotycznie. Siedzę już na Grimmauld Place za długo, by wiedzieć, że nie wyjdę z tej wojny cało. Nie, szczęśliwe zakończenia nigdy nie były dla mnie. Od zawsze byłem typem spod ciemnej gwiazdy i to się chyba nigdy nie zmieni. Nawet nie próbuj mieć żalu, że nie siedziałem grzecznie w Kwaterze, bo doskonale wiem, jak wszyscy Zakonnicy na mnie patrzą. Tak, Harry, stoczyłem się. Siedząc zamknięty w tym piekielnym domu, znowu poczułem się jak w Azkabanie. Ten dom pełni tę samą funkcję, co dementorzy. Wysysa ze mnie wszystkie pozytywne uczucia, jakie kiedykolwiek miałem. Wiesz, że raz groziłem Tonks, kiedy narąbałem się jak troll? Co prawda, potraktowała mnie ładnym prawym sierpowym, zuch dziewczyna, jednak przeraziłem się. Harry, jak Merlina kocham, przestraszyłem się na śmierć. Poczułem się jak śmieć. Ciągle tylko sięgam po Whiskey czy inne mniej wytrawne trunki, które tylko udaje mi się dostać od Dunga. Dlatego, proszę Cię, pod żadnym pozorem nie miej mi za złe, że byłem tak lekkomyślny i dałem się zabić. Jeślibym tego nie zrobił, stałbym się taki sam, jak cała moja rodzina. Uwierz mi, wolę zdechnąć w jakimś rowie niż do tego dopuścić. Dziękuję wszystkiemu, co istnieje, że chociaż Andromeda się wyrwała i założyła normalną rodzinę. Tonks sprawia, że myślę nieco sympatyczniej o wielkiej, szlachetnej i czysto krwistej rodzinie Blacków. Tak, Harry, to sarkazm.
Znowu odbiegłem od głównego tematu. No cóż, nigdy nie byłem dobry w pisaniu treściwych notatek czy tym bardziej listów. Jedno udawało mi się dostawać od Luniaczka, a na drugie miałem po prostu sposób. Po co pisać listy, skoro można pogadać w cztery oczy? Twój ojciec nie był z tego zbytnio zadowolony, kiedy zjawiałem się w Dolinie Godryka średnio cztery razy w tygodniu. Pewnego dnia nie wytrzymał, kiedy przychodziłem codziennie przez cały tydzień i najzwyczajniej wykopał mnie z domu, prosząc o chwilę spokoju i intymności z Lily. Ach, stare dobre czasy. Nawet nie wiesz Harry, jak cholernie brakuje mi Jamesa. Wiesz, że traktowałem go jak brata? Kiedyś nawet połączyliśmy się krwią. Taki stary rytuał, który wykopaliśmy w jakieś książce (tak, sam nie wiem jak ona znalazła się w naszych rękach) i jak ci idioci zrobiliśmy, co było napisane. Kiedy przyłapał nas Remus, darł się na nas niemal godzinę i obraził się na kolejne dwie. Miło się to wspomina...
Rozklejam się, cholera. Przepraszam, Harry, nie tak miał wyglądać ten list, jednak jest to już moja czterdziesta czwarta próba i postanowiłem, że będzie ostatnia. Dlatego wybacz za moje ciągle dygresje, jednak, kiedy piszę do Ciebie, powracają wszystkie dobre wspomnienia. Dzięki Tobie, wciąż jakieś posiadam. Wyzwalasz we mnie takie pokłady dobra, które sądziłem, że już dawno zostały wyżarte przez tych przeklętych dementorów. To jedna z Twoich wielu zalet. Sprawiasz, że ludzie wokół Ciebie zapominają o zmartwieniach i cieszą się tymi wszystkimi dobrymi rzeczami. Nie ważne czy są małe, czy duże.
Dobra, koniec z tymi wszystkimi babskimi umizgami. Napisałem w konkretnym celu. Jak już wspomniałem wcześniej, doskonale wiem, że w najbliższym czasie umrę. Nic nie zmusi mnie, bym siedział w domu. Mam tylko nadzieję, że umrę w boju i zdołam wszystkich obronić. I mam do Ciebie wielką prośbę, Rogasiątko (jako, że James był Rogaczem, no to zastosowałem to zdrobnienie. Najpierw myślałem o Rogaczu Junior, jednak to zbyt długie, by mogło pasować. Wyobrażasz sobie mieć taką długą ksywkę? To strasznie niepraktyczne.), kiedy tylko zakończę swoje życie i stanie się to w Twojej obronie, bo wszystko może się zdarzyć, pod żadnym pozorem NIE OBWINIAJ SIĘ! To rozkaz od twojego ulubionego wujka Łapy. Naprawdę, Harry, szczerze. Nie chcę, byś płakał po mnie. Dla mnie, to tylko lepiej, że już pójdę na drugą stronę. Uwierz mi, poza Tobą i Remusem, tak szczerze, to nic mnie tutaj nie trzyma. Moja dusza już dawno odeszła, a trzymam się tylko dzięki mojemu uporowi. Dlatego proszę, Harry, nie obwiniaj się. Nie chcę, byś płakał. Powinieneś się cieszyć razem ze mną, że w końcu znalazłem się w prawdziwym domu. Tam już na mnie czeka James razem z Lily. Oni też by nie chcieli, byś zalewał się łzami i wpadł w depresję. Proszę, Harry, zrób to dla mnie.
Mam dla Ciebie także prezent. Nie jest on wymieniony w moim testamencie, w którym nawiasem mówiąc, wszystko Tobie przepisałem (nigdy nie wiadomo, kiedy przyda się więcej złota, a uwierz mi, majątek rodu Black jest cholernie wielki). Sądzę, że na pewno Ci się przyda. Jak zauważyłeś, z koperty wyleciały klucze (breloczek wymiata, prawda? Dostałem go od Jamesa). Są one od mieszkania w mugolskiej części Londynu, w dzielnicy Brixton. Do kluczy przypięty jest adres zamieszkania. Sam go nie znam, zazwyczaj się tam teleportowałem. Jest to kwatera, którą niegdyś kupiłem na współ z Jamesem. Próbowaliśmy namówić też na zakup Remusa, ale wykręcił się swoim futerkowym problemem. Mieszkaliśmy tam krótko. Kiedy James ożenił się z Lily i wyprowadzili się do Doliny Godryka, mieszkanie stało się dla mnie hotelem. Przychodziłem tam tylko spać i znowu powracałem do domu Twojego ojca. Jak wspominałem wcześniej, czasami wywalano mnie na zbity pysk jak psa (nawet nie próbuj się śmiać) i zaczynałem męczyć Remusa. Poradzę Ci na przyszłość, Rogasiątko. Nie naprzykrzaj się żadnemu wilkołakowi, a już w szczególności naszemu z pozoru spokojnemu Luniakowi. Do tej pory mam bliznę na tyłku po jego kopie. Wiesz, co mi raz powiedział? Że jest, jak ten zielony potwór z takiej bajki, gdzie facet zamieniał się w zielone monstrum, kiedy się wściekał (Tak, Lily pokazała nam, co to jest telewizor). Powiedział wtedy: „Z tą różnicą, Syriuszu, że ja zawsze jestem wściekły.” Nie spałem trzy nocy, mając koszmary z wilkołaczą stroną Remusa i tego zielonego potwora. Chyba był to jakiś Holka, Halk czy jakoś tak.
Mieszkanko jest dwupokojowe z niewielką łazienką i połączonym salonem z kuchnią. Może być nieco zakurzone. Ostatni raz byłem tam bardzo dawno temu. Nie wiem, w jakim może być ono stanie. Mam tylko nadzieję, że ci się przyda. Oczywiście nie namawiam cię do opuszczenia Privet Drive, gdzie chronią cię silne bariery. (Gdybym mógł, rozszarpałbym twoje wujostwo na strzępy). Ale wiem, że czasem występują różne sytuacje. I taka moja podpowiedź, Harry, kiedy już się przeprowadzisz, lepiej pomiń swoje nowe miejsce zamieszkania. Im mniej osób wie, tym bardziej będziesz bezpieczny. O pieniądze nie musisz się martwić. Z mojego konta automatycznie, co miesiąc, pobierane są opłaty za czynsz.
Na koniec, tak, na szczęście zbliżamy się do końca moich wypocin, chcę Cię ostrzec przed Dumbledorem. Nie wyciągnij jednak pochopnych wniosków. Albus jest bardzo dobrym człowiekiem i chce jak najlepiej dla drugiego człowieka, ale nie zapominajmy, że on sam nie jest nieomylny. Jest starym czarodziejem, który już przeżył swoje wojny i zdarzają mu się pomyłki. Możesz go cenić i pytać zawsze o radę, ale nie pokładaj w nim całego swojego zaufania. Ja z Jamesem byliśmy tacy jak ty i zawierzyliśmy mu życia. James nie żyje wraz z twoją matką, a ja już jestem jedną nogą w grobie. Nie to, że chcę go obwiniać, bo to nie on wyciągnął różdżkę. Tylko jego idea dla większego dobra czasem nie różni się niczym od ideologii Voldemorta.
Ostatnia sprawa i przysięgam, kończę. (Black, powtarzasz się, tak, wiem, rogaśku). Jak zauważyłeś, z koperty oprócz mojego marnego listu wypadło kilka teczek. Jest to coś, co sądzę, że ci się przyda. W czasie pierwszej wojny, kiedy walczyliśmy w Zakonie Feniksa, prowadziliśmy z wieloma członkami notatki na temat niemal wszystkiego. Śmierciożerców, szpiegów, możliwych kwater Voldemorta, podejrzanych o zdradę. Wszystko, co wzbudzało kontrowersje i mogło się przydać, spisywaliśmy na papier. Na ten pomysł wpadł James, kiedy po kolejnej misji opatrywał go jakiś uzdrowiciel. Wściekał się, że jesteśmy niczym dziecko we mgle. Wtedy właśnie zaproponował spis wszystkiego, co wiemy. Niektóre informacje zapewne już dawno się przedawniły, ale znaczna część powinna w jakiś sposób Ci pomóc. Tak, Rogasiątko, Ty moje, zdaję sobie sprawę, że niestety to Ty musisz wykończyć tę Gadzią Twarz. Naprawdę bym chciał cię od tego uchronić, ale nie potrafię. Chociaż w taki sposób mogę podwyższyć Twoje szanse. Jeśli zastanawiasz się, skąd to mam i czemu spisywaliśmy takie ważne rzeczy na jakiś tam pergamin, no to mogę cię zaskoczyć. Papiery leżały w mojej starej sypialni na Grimmauld Place, gdzie zostawiłem je przez przypadek. Szukałem wtedy mojego brata, Regulusa (wspominałem ci już o nim wcześniej). Teczki zostały tam, a ja, wściekły jak osa po kłótni z matką, wypadłem z domu do najbliższego baru. Co do drugiego pytania. Kartki nie są aż tak zwyczajne. Żeby je zabezpieczyć, musieliśmy użyć naprawdę potężnej magii. Sprawiliśmy, że bez hasła i kropli krwi jednego z użytkowników, nie dało się ich nijak odczytać. Stawały się one bezwartościowym papierkiem. Wzorowaliśmy to na naszej Mapie Huncwotów, gdzie też bez hasła nie zobaczysz planu zamku. O ile w pierwowzorze łatwo to przełamać, tak z tymi aktami prędzej odetnie ci rękę, niż zmusisz je do ujawnienia. Sprawiłem, że akta jak najbardziej się przed tobą otworzą. Masz w sobie krew zarówno Jamesa jak i Lily, więc nie było z tym większych problemów. Hasło to „ Jako były klient firmy o podobnym profilu, znane są mi metody pozyskiwania nowych pracowników i przedstawiania im warunków zatrudnienia”. Nie pytaj mnie, Harry. To wymyśliła Twoja matka. I tak dalej nie wiem, co to znaczy, ale okazało się cholernie dobre. Co prawda, zajęło mi trochę czasu, by je płynnie powiedzieć, ale na szczęście nie byłem w tym jedyny.
I tak, mój Ty ukochany Chrześniaku, dotarliśmy do końca. Z jednej strony się cieszę, że ten czterdziesty czwarty list okazał się sukcesem i przekazałem Ci wszystko, co chciałem. Z drugiej, trochę ciężko mi go zakończyć. Mam świadomość, że kiedy to zrobię, moje dni są policzone. Wiesz, Harry, co innego pisać o tym, że w najbliższym czasie się umrze, a co innego stawić temu czoła. Boję się. Boję się śmierci jak jasna cholera, ale na szczęście jestem Gryfonem. Sprawę mam ułatwioną. My zawsze najpierw robimy, a później myślimy. I choć zazwyczaj wszyscy z tego szydzą, to nawet nie wiedzą, jaką to jest zaletą, żeby nie zastanawiać się nad swoimi czynami. Sprawia to, że jest nam łatwiej podnieść się i przeć na przód. Źle ze mną. Wypiłem chyba za dużo Whiskey, że zaczynam pleść te bzdury. Gdyby James to zobaczył, to pewnie by mnie wyśmiał, a Remus sprawdził, czy nie mam gorączki. Ach, Harry... Gdybyś wiedział, jak mi brakuje tamtych lat, kiedy byliśmy szczeniakami. Były to takie dobre i szczęśliwe czasy... Cholera, rozklejam się.. Kończę, Harry. Mam nadzieję, że nie spotkam Cię, póki nie spłodzisz gromadki rozwrzeszczanych Potterków i nie doczekasz się wnuków. Kocham cię, Rogasiątko.
Oddany ci na zawsze,
Syriusz Black.
Ps. Jeśli nie chcesz, by ministerstwo wykryło,że czarujesz poza szkołą, to sądzę, że bliźniaki Fred i George będą w stanie coś na to zaradzić.


Czytając ostatnie zdanie, zaszkliły mu się oczy. Łzy popłynęły po policzkach, a ciałem Harry’ego wstrząsnął cichy szloch. Skulił się na siedzeniu, zaciskając mocno pergamin w dłoniach. Przed oczyma stawała mu roześmiana twarz Syriusza i czuł te ciepłe ramiona wokół siebie. Pociągnął nosem, próbując się uspokoić. Syriusza już nie było i należało wziąć się w garść, tak jak chciał. Wytarł twarz rękawem, nakazując sobie spokój. Po parunastu minutach w końcu wyczerpały się łzy i znów potrafił w miarę racjonalnie myśleć. Wziął w rękę klucze, do których przypięty był breloczek w kształcie sikającego psa we wściekle różowy kolor. Zachichotał, odwracając go, gdzie na drugiej stronie wyryte było maleńkimi literkami : „Byś mógł zawsze wrócić do domu, JP”. Wzruszenie znów go ogarnęło, jednak szybko je odegnał. Nie chciał się po raz kolejny rozklejać.
Trzy teczki leżały na biurku całkowicie nietknięte. Od kiedy wyleciały z koperty, tak dalej leżały. Jak na razie nie był nimi zainteresowany. Nakazał sobie jednak w duchu, że to ostatni dzień rozpaczania i od jutra wszystko się zmieni.

~***~


Dni na Privet Drive upływały Harry’emu spokojnie. Codziennie wstawał rano i po przygotowaniu śniadania, dostawał listę rzeczy do zrobienia. Jeśli udało mu się uwinąć przed przyjazdem wuja z pracy, dostawał w nagrodę trochę jedzenia. Wieczorami wychodził na godzinę przejść się i zaczerpnąć świeżego powietrza. Po powrocie siadał do czytania notatek, które przysłał mu Syriusz. W większości były one przestarzałe i opisani tam Śmierciożercy byli już dawno martwi. Czasami jednak zdarzało się, że odnosiły się do wciąż aktywnie działających popleczników Voldemorta. Z miejscami możliwych kwater Voldemorta sprawa była zupełnie inna. Harry o miejscach nie słyszał i mógł jedynie polegać na zapisanych słowach, gdzie była rubryczka prawdopodobieństwo. Nie była zbyt zachwycająca. Większość miejsc nie przekraczała dziesięciu procent. Jedno miejsce miało dwanaście, najwyżej. W trzeciej teczce znajdowały się informacje na temat zaklęć i artefaktów. Uroki i przekleństwa były w większości kawałkiem mrocznej magii, jednak były dokładnie opisane i ich zastosowanie było obiecujące. Harry stwierdził, że rozpocznie ich naukę, gdy tylko znajdzie się ponownie w Hogwarcie. Musiał tylko znaleźć bezpieczne miejsce. Pokój Życzeń był idealny, jednak już zbyt wiele osób wiedziało o jego istnieniu, co było jednoznaczne z tym, że był mało bezpieczny, by ćwiczyć czarno magiczne zaklęcia bez wiedzy nauczycieli.

~***~

Ten wieczór był inny od tych, które były dotychczas przez dwa tygodnie wakacji. W powietrzu czuło się ciężką atmosferę i Harry bardzo boleśnie odczuł jej skutki. Okazało się, że wuj Vernon zaprzepaścił szansę na naprawdę dobry kontrakt z jakąś firmą, co oczywiście musiał odreagować na siostrzeńcu żony. Po zbiciu go, wywalił za drzwi wraz z jego rzeczami i ze słowami, że ma tu już nigdy nie wracać, zatrzasnął mu drzwi przed nosem. Harry, wzdychając, zebrał porozrzucany dobytek i z kufrem ruszył do okolicznego parku, gdzie mieścił się zdewastowany plac zabaw. Przysiadł na huśtawce i z westchnięciem popatrzył w niebo. Słońce zachodziło, rozlewając przyjemny odcień czerwieni zmieszanej z pomarańczą wokół. Ognista kula chowała się za horyzontem, ignorując jego problemy. Harry włożył ręce do kieszeni, kiedy zawiało mocniej. Lato w tym roku było dziwnie chłodne i często deszczowe. Według Proroka, którego prenumerował, było to sprawką aktywności dementorów. Chłopak rozejrzał się z podejrzliwością wokół siebie, zaciskając palce na różdżce. Na szczęście żadna przerażająca istota nie czyhała na niego i mógł chociaż na chwilę się zrelaksować.
No dobra, ciekaw jestem, gdzie ja mam się teraz udać – mruknął pod nosem, patrząc na swoje buty. Wiedział, że powrót do wujostwa nie wchodził w grę przez najbliższy tydzień albo nawet i dłużej. Wuj wyglądał na naprawdę wściekłego i chłopiec nie wiedział, czy nawet Dumbledore’owi udałoby się go namówić do zmiany swojej decyzji. Jego spojrzenie spoczęło na wściekle różowym breloczku, który wystawał mu z kurtki.
Żeby zawsze powrócić do domu – powiedział cicho, zaciskając mocniej rękę na sikającym psie. Wstał, ciągnąc za sobą kufer. Kiedy tylko wyszedł na ulicę, machnął różdżką.

~***~

Remus Lupin od bardzo dawna nie był aż tak wściekły, że niemal całkowicie opanowywał go wilkołak w jego ciele. Tym razem niewiele brakowało, by stracił kontrolę. Jego oczy już dawno przeszły w kolor nieprzyjemnej żółci z pionową źrenicą, a ręce częściowo zmieniły się w pazury i wbijały w stół, przy którym siedział. Dolna szczęka lekko wysunęła się do przodu, pokazując rząd ostrych zębów, które mogłyby roztrzaskać Mundungusa na strzępy.
Remusie, uspokój się – poprosił Dumbledore, kładąc swojemu byłemu uczniowi dłoń na ramieniu. Były profesor warknął, odwracając się, jednak zauważając spojrzenie Albusa, westchnął głęboko, przymykając oczy. Po krótkiej chwili, na powrót stał się całkowicie ludzki, choć w miodowych oczach wciąż była pionowa kreska zamiast okrągłej źrenicy, świadcząca o jego wściekłości.
Jeszcze raz Mundungusie – nakazał dyrektor, odwracając się do łysego mężczyzny, który ze zdenerwowania ściskał końcówkę swojego podziurawionego płaszcza.
Byłem na warcie jak zawsze – zaczął pod ostrzałem wszystkich. – Harry pokłócił się z wujem, który wyrzucił go wraz z jego rzeczami i kazał już nigdy nie wracać. Harry zebrał swoje rzeczy i poszedł do parku. No to ja za nim. Myślałem, że jego wuj żartował i Harry zaraz wróci do domu, a ten wyszedł na ulicę, machnął różdżką, wsiadł do Błędnego Rycerza i zniknął.
Nie mogłeś go zatrzymać? – Zerwał się z krzykiem Remus, na co Fletcher podskoczył spanikowany.
Mam zakaz zbliżania się do Błędnego – wymamrotał cicho.
Mundungusie Fletcherze, ty nieodpowiedzialny imbecylu! – Zaczęła krzyczeć Molly Weasley, wyciągając różdżkę. Artur natychmiast interweniował, zabierając żonie magiczną broń i posadził na krześle. Natychmiast zaczął coś do niej szeptać, co najwyraźniej podziałało. Rudowłosa matka Weasleyów uspokoiła się, choć nadal patrzyła oskarżycielsko na kanciarza.
Natychmiast skontaktujemy się ze Stanem – rozkazał Dumbledore. – Jeszcze dzisiaj musimy dowiedzieć się, gdzie zatrzymał się Harry.
Zajmę się tym – zaproponował Remus, wstając. Jego oczy wciąż walczyły o ludzki wygląd.
Pomogę ci – zaoferował się Moody, po czym spojrzał ze wstrętem na Dunga. – A z tobą policzę się, kiedy wrócę, przeklęty tchórzu.
Uważam, że spotkanie można na razie zakończyć. Priorytetem staje się odszukanie Harry’ego – zakończył Dumbledore, po czym odwrócił się z gniewnym wyrazem twarzy do Fletchera. Drobny złodziejaszek przełknął ślinę. Właśnie sprowadził na swoją osobę gniew jedynej osoby, której bał się Sam-Wiesz-Kto.

~***~

Drzwi otworzyły się z hukiem przez wiatr do sklepu bliźniaków Weasley. George zaklął pod nosem, mocując się chwilę z porywistym zefirem, ale na szczęście udało mu się zamknąć drzwi, po czym rzucił colloportus dla pewności i wrócił za ladę do swojego bliźniaka, który przeliczał pieniądze.
Przeklęta pogoda – powiedział do brata, który całkowicie go zignorował. Odwrócił się, spoglądając z niemą dumą na ich sklep. Na półkach mieniły się kolorowe zestawy do robienia dowcipów. Było pstrokato i wyraziście, tak jak zawsze to sobie wyobrażali. Już miał ponownie zagadać do Freda, jednak mignął mu jakiś kawałek buta za jedną z półek. Wyjął natychmiast różdżkę.
Natychmiast się pokaż – rozkazał, na co Fred poderwał głowę, wyjmując różdżkę z kieszeni. Podszedł do bliźniaka.
Czyżbyśmy mieli gościa? – Warknął, na co George przytaknął i obydwaj ruszyli w kierunku podejrzanego miejsca. Obaj już zdołali spostrzec parę butów, jednak reszta całkowicie znikała. Wyglądało to na nieudane zaklęcie kameleona. Już oni pokażą temu szpiegowi, że z nimi lepiej nie zadzierać.
Mam rzucić jakąś paskudną klątwę…
Czy może jednak pokażesz się? – Zakończył za brata George, na co postać natychmiast zdjęła z siebie pelerynę, a ich oczom ukazała się znajoma twarz przyjaciela.
Harry? – Spytali jednocześnie, patrząc się na niego ze zmarszczonymi brwiami. Coś im tu śmierdziało. Z tego, co dowiedzieli się od matki, Harry był aktualnie poszukiwany przez Zakon.
Na trzecim roku daliście mi Mapę Huncwotów – odpowiedział natychmiast Potter, widząc wyraz ich twarzy. Bliźniaki natychmiast się rozluźnili, chowając różdżki.
Harry, następnym razem po prostu zapukaj – zasugerował Fred, powracając za ladę.
Przerwałeś mu w liczeniu – dopowiedział bliźniak. – Lepiej tego już nie rób, bo staje się naprawdę upierdliwy, jak nie pozapisuje wszystkiego w tym swoim kajeciku.
Słyszałem to – warknął Fred.
Wiesz Harry, że szuka cię cały zakon?
Tak – mruknął Potter. – Byłbym wdzięczny, gdybyście nikomu nie mówili.
Fred, czy myśmy dzisiaj spotkali jakiegoś Harry’ego Pottera?
Harry’ego Pottera? – Udał wielkie zdziwienie Fred i na pokaz podrapał się po brodzie w wielkim zamyśleniu. – Nie, sądzę, że nie.
Też tak myślę. Przecież inaczej musielibyśmy…
Powiedzieć o tym…
Zakonowi – zakończyli wspólnie. Fred poddał się i po zapisaniu liczb w zeszycie, schowaniu pieniędzy w kasie, podszedł do nich. Teraz obydwaj wpatrywali się w niego identycznym spojrzeniem – zaciekawionym z oczekiwaniem na wyjaśnienia.
Dobra, rozumiem – powiedział. – Powiem wam.
Nie byłoby innej opcji – mrugnął do niego George, a przynajmniej Harry myślał, że był to George. Nie potrafił rozpoznać bliźniaków. Mogli spokojnie robić go w konia, udając się nawzajem lub mówiąc prawdę, a i tak nikt im nigdy nie wierzył. Rozróżnić mogła ich tylko chyba pani Weasley.
Chodź, Harry – pociągnął go za ramię jeden z bliźniaków, a drugi podniósł pelerynę niewidkę i kufer. Zaprowadzili go schodami do ich mieszkania, gdzie został posadzony na fotelu. Fred podał mu herbatę, a George cukierniczkę. Chłopiec skorzystał z gościny i z przyjemnością upił łyk gorącego napoju, który przyjemnie rozgrzał jego zziębnięte ciało.
Czekamy.
No więc tak – zaczął Gryfon, streszczając braciom najlepszego przyjaciela kłótnię z wujem i wyrzucenie z domu. Potem powiedział, że za pomocą Błędnego Rycerza dostał się na Pokątną, gdzie natychmiast udał się do nich. By nie zostać zauważonym, założył na siebie pelerynę-niewidkę i przekradł do środka.
Mistrzem skradania, to ty nie jesteś.
Czep się – burknął Harry, a policzki natychmiast mu się zaczerwieniły. Bliźniaki zaśmiali się złośliwie.
Czego więc od nas chcesz, Harry? – Spoważniał nagle Fred. – Nie powiemy o spotkaniu ciebie w Kwaterze, jednak chcielibyśmy też wiedzieć, gdzie się zatrzymasz.
Dostałem od Syriusza dom w mugolskiej dzielnicy – odpowiedział szybko, a widząc ich niezrozumiałe miny, kontynuował. – Niedawno dostałem list od Syriusza, w którym mi wszystko wyjaśnił. Napisał go jeszcze przed… - przełknął ślinę. – Przed wyprawą do Ministerstwa.
Cisza zapanowała pomiędzy nimi, a Harry wpatrzył się w kubek, który trzymał mocno w dłoniach. Ponownie upił łyk, próbując wyrzucić z głowy obraz zabitego ojca chrzestnego.
Rozumiemy, że nikt o tym miejscu nie wie – podjął ponownie George.
Z osób obecnych tylko Remus, ale… Syriusz wspominał, że od bardzo dawna stoi puste.
W mugolskiej dzielnicy powinieneś być bezpieczny – przytaknął Fred. – Śmierciożercy raczej nie będą cię szukać wśród mugoli.
Cieszymy się, że tutaj przyszedłeś i nam o tym powiedziałeś, ale czego od nas chcesz, Harry? – Spojrzenie bliźniaków ponownie wbiło się w Gryfona.
Syriusz powiedział, że możecie coś zrobić, by Ministerstwo nie wyczuło, że czaruję poza szkołą.
Szczwany lis – mruknął pod nosem Fred, patrząc na bliźniaka. – Musiał nas wtedy widzieć.
Pokażemy ci nasze dzieciątko – uśmiechnął się George, wstając. Podszedł do barku, w który stuknął dwa razy różdżką, a w drewnie pokazały się małe drzwiczki. Wyjął małe pudełeczko.
To nasz najnowszy produkt, Psuja.

~***~

Kiedy Harry przybył w końcu na Alladryce Street 19, było już dawno po północy. Wpatrywał się w niewysoki budynek, zaledwie dwupiętrowy, gdzie na chodniku zaparkowane były dwa samochody. Wszedł powoli po schodach, patrząc na domofon. Wyjął pierwszy lepszy klucz i spróbował otworzyć drzwi. Dopiero za trzecim mu się to udało. Rozejrzał się po klatce schodowej, która była we wnętrz pomalowana zgniło żółtą farbą, choć i tak większość zdobiła graffiti okolicznych artystów. Po lewej stronie były drzwi z przekrzywioną tabliczką „Piwnica”, a drugie były niepodpisane. Harry wdrapał się na pierwsze piętro, gdzie znajdowało się pięć mieszkań. Wszedł wyżej i podszedł do czarnych, lekko obdrapanych drzwi, gdzie narysowana była karykatura jakiegoś człowieka z numerkiem 9. Chłopiec uznał ją za nawet całkiem zabawną i postanowił nie usuwać. Otworzył drzwi za drugim podejściem i niepewnie wszedł do środka. Zapalił światło, rozglądając się niepewnie. Na wprost niego znajdowały się zakurzone meble. Po sofie, małym stoliczku rozpoznał, że był to salon. Aneks kuchenny był w opłakanym stanie. Dawno już zapomniane naczynia gniły w zlewie i wytwarzały potworny smród. Gdy zerknął do pokoi i łazienki, nie było wcale lepiej.
Na szczęście mogę użyć do tego zaklęć – mruknął, dziękując bliźniakom za ich nową zabawkę. Nie wyobrażał sobie sprzątania tego bałaganu bez czarów. Teraz i tak chciał tylko oczyścić łóżko. Za wszystko inne weźmie się jutro.
Chłoszczyść.

~***~


Dostanie się do Banku Gringotta, kiedy polują na ciebie zarówno Śmierciożercy i Zakonnicy, nie należało do najłatwiejszych. Przedostanie się przez Dziurawy Kocioł na ulicę Pokątną bez ujawnienia się, też było wręcz niemożliwe. Harry jednak potrzebował pieniędzy, by móc samemu mieszkać. Musiał kupić coś do jedzenia i nową garderobę. Ciuchy Dudley'a stanowczo były na niego za duże, a poza tym chciał się już raz na zawsze oddzielić od swojego przeklętego wujostwa. Ubrania były ostatnią barierą do rozpoczęcia nowego, całkowicie mugolskiego życia przez wakacje, póki nie powróci do Hogwartu. Tak więc, Harry wpadł na wyjątkowo głupi pomysł. Po wybraniu największych i najciemniejszych ciuchów po kuzynie, ubrał się w nie i za pomocą taksówki dostał pod Dziurawy Kocioł. Nie chciał ryzykować z Błędnym Rycerzem. Podejrzewał, że czekał tam na niego któryś z Zakonników lub Stan zatrzyma go i zaprowadzi do kwatery. Kiedy zapłacił ostatnimi pieniędzmi, jakie dostał od bliźniaków poprzedniego wieczoru, stanął naprzeciw czarodziejskiego pubu. Dodając sobie otuchy, założył kaptur na głowę i niemal przebiegł przez bar. Usłyszał za sobą szmer niespokojnych głosów, ale kiedy tylko wypadł na ulicę Pokątną, naciągnął na siebie pelerynę-niewidkę. Ostrożnie skierował się do Banku Gringotta. Gdy tylko migała mu jakaś znajoma twarz, uciekał w ciemne uliczki. Nie chciał ryzykować. Miał tylko nadzieję, że nie spotka Moody’ego, inaczej peleryna jego ojca na niewiele się zda.
Przed samym budynkiem rozejrzał się dookoła czujnie. Nie widząc żadnego zagrożenia, schował pelerynę do kieszeni. Przekroczył próg banku, patrząc ze zdziwieniem na kolejki do kas. Były ogromne, a stojący w nich czarodzieje byli zirytowani i przeklinali pod nosem. Harry, nie wiedząc zbytnio co robić, ruszył w kierunku najmniejszego rzędu, zdejmując niepewnie kaptur. Miał nadzieję, że chociaż grzywka przysłaniała jego bliznę.
Panie Potter, proszę za mną – usłyszał, na co czarodzieje odwrócili się, wbijając w niego natarczywe spojrzenia. Harry zaklął i podziękował w myślach goblinowi, który stał przy jego nodze z obojętnym wyrazem twarzy.
Coś się stało? – Spytał przez zaciśnięte zęby.
Zarządca chce pana zobaczyć – oznajmił, ruszając. Harry, nie mając zbytniego wyboru, poczłapał za istotą. Przeszedł długim korytarzem, gdzie porozstawiane były gobliny ubrane w zbroje. Harry miał wrażenie, że patrzyły się na niego niezbyt przyjemnie. Przełknął ślinę.
Zarządco, przyprowadziłem pana Pottera – powiedział goblin, zostawiając Gryfona samego w pomieszczeniu ze swoim szefem. Harry rozejrzał się po gabinecie. Był pomalowany w stonowane odcienie błękitu. Na środku stało biurko, a przy nim dwa fotele obite skórą. Na ścianach wisiały portrety wcześniejszych zarządców. Wszystko było bogate, pełne przepychu i Harry czuł się nieswojo w takim otoczeniu.
Proszę usiąść, panie Potter – usłyszał chłodny, lekko skrzeczący głos. Za biurkiem siedział goblin w ciemnej peruce i okularach-połówkach na nosie. Wskazywał mu właśnie dłonią fotel i Harry posłusznie go zajął.
Wzywał mnie pan, sir, jednak nie wiem dlaczego.
Mam do pana kilka istotnych pytań ze względu na odziedziczony przez pana majątek Syriusza Blacka – oznajmił, tasując go wzrokiem. Na jego małych rączkach znajdowały się złote pierścienie z drogimi kamieniami.
To znaczy? – Zapytał głupio Harry.
Jak pan wie, tydzień temu, a dokładnie 7 lipca odbyło się odczytanie testamentu Syriusza Blacka, gdzie wymieniony przepisał panu wszystko, co posiadał.
Testament? – Powtórzył głucho.
Nic pan nie wiedział?
Nie – warknął, zdając sobie sprawę czyja to sprawka. Dumbledore nawet nie raczył mu napisać o tym listu, czy tym bardziej nie pozwolił mu uczestniczyć w odczytaniu ostatniej woli Syriusza.
To dziwne – mruknął pod nosem goblin. – Nie ważne. Chciałem pana zapytać, czy po pierwsze, skrytki: twoich rodziców, Syriusza Blacka i rodu Black mają zostać połączone w jedną? Osobiście bym odradzał – dodał, widząc niewiedzę chłopca.
Niech zostaną tak jak są.
Doskonale – Zarządca podniósł pióro i zapisał coś na kartce. – Czy dalej będzie pan współpracował z bankiem?
Słucham?
Ród Blacków już od kilku pokoleń pozwala inwestować bankowi część swoich dóbr w jakieś spółki. Zazwyczaj zwraca się to z nadwyżką, choć oczywiście jest odprowadzony pewien procent dla nas. Jest niewielki i ten układ jest bardzo korzystny dla każdej ze stron.
W spółki? Jakie?
Wszelkiego rodzaju – odpowiedział goblin. – Wszystko, co może przynieść pieniądze, jest bardzo opłacalne, panie Potter. Rynek czarodziejów to bardzo kapryśne dziecko i inwestowanie jedynie w jedną gałąź rynku staje się wysoce niekorzystne. Na następne spotkanie mogę przygotować dla pana wykaz wszystkich naszych transakcji i przedstawić panu, czego pan dokładnie jest właścicielem, sir.
Uhm, dziękuję – mruknął. Był zawstydzony swoją niewiedzą i ignorancją na temat świata czarodziejów. Wiedział, że znajdowały się sklepy, jednak zazwyczaj sądził, że jest ich niewiele i nie ma czegoś takiego jak rynek wśród magów.
Z racji powrotu Voldemorta – Harry podniósł wzrok zaskoczony na imię czarnoksiężnika, co zauważył zarządca. – Dla nas, panie Potter, to imię jest takie samo jak każde inne. Gobliny nie boją się kilku liter.
Jesteście o wiele mądrzejszą rasą od czarodziejów – oznajmił Harry, a coś błysnęło w oczach goblina.
Powracając do naszego tematu. Chciałbym zaproponować panu, sir, wysyłanie pieniędzy za pomocą przesyłki. Przez Voldemorta mamy ciągłe kłopoty z czarodziejami, którzy tłoczą się w naszym holu – powiedział z lekką odrazą w głosie. – Jeśli chciałby pan uzyskać regularnie określoną kwotę, byłoby to najwygodniejsze i nie musiałby pan za każdym razem stać w tych kolejkach.
Sowy nie są przypadkiem łatwe do przechwycenia?
Sowy? – Prychnął goblin. – Oczywiście, że nie jesteśmy na tyle głupi, by wysyłać pieniądze za pomocą tych stworzeń. Od tego mamy Smoki Pocztowe. – Widząc zaciekawione spojrzenie Harry’ego, kontynuował. – Niemal niemożliwe jest ich przechwycenie. Gdy się to już zdarzy, nie chciałbym być na miejscu złodzieja – paskudny uśmiech zarządcy banku wystarczył Harry’emu na wyobrażenie sobie, co mogło się stać z delikwentem.
W takim razie zgadzam się – oznajmił Harry.
Jaka to miałaby być kwota? Osobiście polecam część pieniędzy wymienić od razu na funty brytyjskie, jeśli pan zamieszkuje wśród mugoli.
Eee.. – zająknął się Harry.
Dobrze, prześlemy panu kwotę standardową – westchnął goblin, zmęczony jego niewiedzą. Przez chwilę zarządca skrobał coś na pergaminie, ignorując obecność młodego czarodzieja. Gdy skończył, przesunął pióro w stronę Harry’ego. Chłopiec złapał je i niepewnie spojrzał na dokument. Po zmoczeniu końcówki w atramencie, podpisał go zamaszystym ruchem, mając nadzieję, że nie podpisał czegoś głupiego.

Dziękuje za współpracę, panie Potter.




_________
To mój skromny początek. Mam nadzieję, że przypadnie do gustu. Postaram się z godnością przyjąć krytykę i będę wdzięczna za pokazanie błędów. Szukam bety.
Edit. 1.12.13: poprawiona wersja

10 komentarzy:

  1. Bardzo mi się podobał pierwszy rozdział:) Dawno nie czytałam nic tak nie kanonicznego i to duży plus:) Mam też nadzieje że nowe notki pojawiać się będą szybko:) Informuj mnie o nich, nr gg masz u mnie na blogu. I dużo dużo weny:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Od razu napiszę, że dziękuję za komentarz na moim blogu. Chyba każdy autor kocha je czytać :D Dzięki wielkie!
    Przeczytałam rozdział zaraz po dodaniu Twojej komenty i potem nie miałam czasu żeby jakoś odpisać więc tera Ci napiszę xD
    A co Twojego bloga. Łał. Nie to że piszesz bardzo dobrze, to jeszcze ciekawie! Kocham te opowiadanie, mimo że przeczytałam tylko jeden rozdział.
    Jednak musisz wiedzieć, że kocham Syriusza i ten list zrobił ze mnie gąbkę. Normalnie zaczęłam płakać. Ten list był taki ludzki i wzruszający... Szkoda że Łapa nie żyje. Nie liczę, że go wskrzesisz, chociaż wtedy zaczęłabym skakać z radości i mogłabym cię wyściskać, ale to Twój blog ;D Wąchacz... ech, nie żyyyyyjeeeee.... ;__;
    Dobra, koniec moich bazgrołów xD Ogółem - mimo że jest tylko jeden rozdział to strasznie mi się podoba, jest ciekawy i bardzo dobrze piszesz! Pisałaś już wcześniej?
    A co do błędów... zauważyłam parę, ale nie chce mi się ich wymieniać. Szukasz bety? Moja jest genialna i jej Ci nie oddam! xD Gdybym ja dobrze pisała to bym się zgłosiła, ale nie umiem dobrze pisać, więc...
    Weny mnóstwo życzę :***
    Niezrównoważona
    [zaklinacze-dusz.blogspot.com]
    PS. Czy powiadamiasz innych o nn?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję.
      *rumieniec*
      Co do pytania. Nie powiadamiam z prostej przyczyny, zapominam ^^" Ale mogę się postarać, chociaż nie obiecuje wielkich rezultatów.
      Piszę, ale nie na forum, tylko w moich folderze na kompie.
      Lau~

      Usuń
  3. Hmm
    Hmm hmm hmm
    Mam mieszane odczucia. Przeczytałam naprawdę wiele ff potterowkich i twoje opowiadanie zaczyna się w bardzo schematyczny sposób. Mamy Harrego, który cierpi po śmierci Syriusza. W pewnym momencie dostaje list od zmarłej osoby - w takiej sytuacji Black występuję równie często, co rodzice Pottera. Swoją drogą nie bardzo pasuje mi Syriusz, który pisze list na wypadek swojej śmierci. Był zbyt... niedojrzały, nie potrafił przewidywać. Łatwiej przełknąć mi Lily lub James'a. Oni żyli w stałym zagrożeniu, wiedzieli, że są ścigani i mogą zniknąć. Natomiast Syriusz chciał działać. Jak na mój gust nie myślał o tym, że może zginąć i to do tego i winy Harrego!
    Sam list, ponownie, nie przedstawia niczego zaskakującego. Chociaż, z drugiej strony, ładnie uchwyciłaś stosunek Syriusza do jego rodzinnego domu i miłość do przyjaciół. Aż mi się smutno zrobiło.
    Nie podoba mi się podejście Harrego do czarnej magii. Znalazł informacje o klątwach i postanowił się ich nauczyć, od tak? Okey, rozumiem, non-kanon. Wychodzę jednak z założenia, że nawet w takich opowiadaniach trzeba podać jakiś powód, czemu bohater jest taki, a nie inny. Łatwo mogłaś wytłumaczyć owe posunięcie no chęcią zemsty, ale tego nie zrobiłaś. Trochę po łebkach potraktowałaś ; )
    Dobra, może komentarz wygląda, jakby mi się nie podobało, ale to nie prawda, bo opowiadanie bardzo przypadło mi do gustu. To dopiero pierwszy rozdział i wierzę, że w kolejnych jeszcze mnie zaskoczysz. Masz dobry styl, przez co czyta się bardzo płynnie. Poza tym to bardzo miłe poczytać jakąś alternatywę w ojczystym języku.
    Nie jestem dobra w komentarzach, ponad to godzina jest późna, dlatego mam nadzieję, że wybaczysz mi, iż piszę tak chaotycznie. Najlepiej już zamilknę. Na sam koniec powiem Ci tylko, że prawdopodobnie jutro wrócę na twój blog i będę czytać dalej.
    Pozdrawiam ciepło i życzę mnóstwa weny!

    OdpowiedzUsuń
  4. Och, jakie to słodkie! Dziękuję. <3

    OdpowiedzUsuń
  5. O nie! Nie zauważyłam błędu! W pierwszej linijce listu 'Ci' jest z małej litery!
    Buuuuuuuuuuuuuuu....

    Ale naprawdę jest błąd.

    OdpowiedzUsuń
  6. Super rozdział :) Opowiadanie jest w miarę kanoniczne przez co dobrze się czyta. Do tego bardzo wciąga. Od razu przeczytałabym następny rozdział, ale jest dosyć późna godzina... Masz talent do pisania i fajnie by było gdybyć pisała więcej opowiadań ;)
    Będę czytać ;)

    OdpowiedzUsuń
  7. Witam,
    początek świetny jestem bardzo ciekawa poprzednich wersji tego listu Syriusza...
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  8. Hej,
    opowiadanie już mnie bardzo zaciekawiło, jestem bardzo ciekawa jak wyglądały te poprzednie wersje tego listu Syriusza...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń
  9. Hej,
    och tak zacieawiło mnie to opowiadanie, jestem nardzo ciekawa, jak wyglądały te poprzednie wersje tego listu, biedny Syriusz...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń

Zamów Proroka Codziennego