poniedziałek, 6 stycznia 2014

Rozdział dziewiętnasty

Otworzył oczy, próbując rozeznać się w sytuacji. W głowie huczał mu cały czas odgłos eksplozji, a niezrozumiałe sygnały ze strony Strażnika zwiększały uczucie dezorientacji. Zakaszlał, a widząc na swojej dłoni krew, zaklął.
Bolało go ramię i brzuch, jednak na całe szczęście nie miał żadnej otwartej rany. Z budynku, gdzie mieszkał, odpadła niemal połowa. Pozostawiając jedynie północno-wschodnią kondygnacje. Gruzy walały się dookoła, a z zerwanych rur wytryskiwała woda.
Magiczny wybuch, nadeszła w końcu spójna myśl Strażnika. Harry patrzył na wgłębienie, które obejmowało swoją wielkością niemal cały park, a jedynie rykoszet dotarł aż tutaj.
Budynek, jazda!
Wdrapał się do niewielkiej części schodów, która jeszcze się nie osunęła. Z różdżką mocno trzymaną w dłoni, patrzył uważnie pod nogi. Za każdym razem rozglądał się czy nie ma jakiegoś innego rannego, ale najwidoczniej w tym dniu, o tej porze, był jedynym kto pozostał w budynku. I dzięki Merlinowi, pomyślał.
Bariera wokół mieszkania falowała wściekle, nie wiedząc co zrobić. Harry wcale jej się nie dziwił, w końcu kto mógł przewidzieć taki atak? Przekroczył próg, na co natychmiast poczuł uspokojenie magii. Uśmiechnął się do siebie, wciąż słysząc to uporczywe huczenie w prawym uchu.
Weź swoje rzeczy, nakazał Strażnik. Harry szybko wpadł do swojego pokoju, a raczej z tego co z niego zostało. Została zaledwie ta część pomieszczenia, która przylegała do drzwi. Uważnie stąpając, podszedł do kufra, który wciąż leżał przy łóżku. Wrzucił wszystkie rzeczy, które znalazł.
Załóż płaszcz! Posłusznie wciągnął jeden z prezentów bliźniaków na siebie, żałując jednocześnie, że ważył się go zdjąć. Skóra bazyliszka mogłaby na pewno o wiele lepiej uchronić go przed eksplozją. Zaklął, orientując się, że nigdzie nie było myślodsiewni. Wzdychając, zmniejszył kufer, wrzucając go do kieszeni spodni.
Ostrzegawcze drganie bariery utwierdziło Harry'ego w przekonaniu, że to nie był mugolski wybuch, tylko jak najbardziej magiczny. Na skraju parku, niewielkim miejscu, gdzie nie wyżłobił się krater, zaczęły pojawiać się sylwetki odziane w czarne szaty.
Zielonooki nie wiedział co zrobić. Jeśli zacznie zbiegać po schodach, zostanie natychmiast zauważony. To chyba nie był atak na ciebie, napłynęła w końcu myśl Strażnika. Harry musiał po chwili przyznać mu rację, inaczej zapewne wybuch swoje centrum miałby w jego klatce.
Zaczął szybko schodzić po schodach, przeskakując co drugi schodek. Uporczywe huczenie nie ustawało, a pierwszy szok opuszczał nastoletnie ciało. Zaczęły pojawiać się zawroty głowy, a z musiał podeprzeć się ściany, by złapać oddech.
Kiedy tylko wydostał się z budynku, cały czas obserwując Śmierciożerców, skręcił od razu za niego. Teleportacja to nie jest dobry pomysł! Harry nie posłuchał, mocno skupiając się na znajomym zaułku, niedaleko Dziurawego Kotła.
Krzyknął, kiedy nie poczuł gruntu pod nogami, a za to uderzył mocno w ziemię. Jęknął, a ból zaatakował ze zdwojoną siłą. Odczucia teleportacji nie były dobrym pomysłem, Harry to doskonale wiedział, jednak mimo wszystko liczył na coś lepszego. Zamiast tego zwymiotował, a w kącikach oczu pojawiły się łzy. Wytarł usta, łapiąc kilka drżących oddechów. Dopiero wtedy rozejrzał się dookoła, z przerażeniem patrząc, że znajduje się w jednym, wielkim kraterze.
Zaatakowali Dziurway Kocioł! Magiczna bariera zniknęła, a wraz z nią niemal połowa ulicy Pokątnej. Harry dźwignął się na nogi, niepewnie idąc w stronę, gdzie powinien znajdować się pub. Dookoła były jedynie gruzy i ludzkie ciała, i jeszcze więcej krwi. Zadygotał.
Pomocy!
Harry drgnął, słysząc damski głos. Natychmiast, mimo swojego stanu, pobiegł w stronę wołającej. Kobieta leżała podduszona pod wielkim kawałkiem gruzu, który musiał być wcześniej sufitem czy ścianą. Miała brudne, jasne włosy i rozbiegane spojrzenie.
Pomóż mi! — Krzyknęła, kiedy go tylko zobaczyła. — Pomóż! Zaoszczędź mi męki! Dobij mnie! Dobij, chłopcze!
Nie... — Zielonooki cofnął się kilka kroków w tył. Kobieta zaczęła wykrzykiwać prośby i błagania, aż w końcu zaczęła wyklinać. Musisz to zrobić, Harry, tym razem to nie była myśl. Usłyszał cichy, męski głos, który szeptał mu do ucha.
Nie zrobię tego!
Zaklinam cię! Dobij mnie, zabij!
To, co stało się później, było dla Harry'ego niczym scena w jakimś filmie. Podszedł do niej powoli, pewnie ściskając różdżkę. Zamglone oczy spojrzały na niego z wdzięcznością, kiedy wymawiał zaklęcie. Mimo tego, gryfon czuł się tak, jakby to wszystko oglądał jakby z boku. Jego umysł, a ciało były całkowicie oddalone. Patrzył jak jego dłoń przymyka oczy zmarłej, ciało wstaje i powoli idzie przed siebie.
Spokojnie, Harry, zajmę się tobą na razie, głos należący do Strażnika, wyjaśnił wszystko. Gryfon przez chwilę nie wiedział co powiedzieć, po czym, mimo skrajnego przemęczenia i strachu, zalała go wszechogarniająca wściekłość. Zalała zielone spojrzenie, mocno wypychając intruza ze swojego ciała.
Harry.... Nie, nie mo...
Zamknij się! Wypierdalaj stąd! Zostaw mnie w spokoju! — Wykrzyczał, starając się jednocześnie wypędzić drugi umysł całkowicie ze swojego ciała jak i umysłu. Z satysfakcją zamknął drzwi na klucz, blokując jednocześnie Strażnika w zakamarkach swojego umysłu.
Nagły trzask kilkunastu aportacji nie pozwolił mu na cokolwiek. Podskoczył, wyczarowując przed sobą ochronną tarczę. Stanął w pozycji atakującej, oczekując.
Pojawiły się postaci w czerwonych szatach z insygniami Aurorów, jednak bez znaku Ministerstwa. Harry nie wiedział, co miał zrobić. Ta wystraszona część niego, pełna adrenaliny i paniki jednocześnie, kazała rzucać przekleństwa bez oglądania się. Jedno za drugim, byleby uciec jak najdalej stąd. Druga, ta bardziej racjonalna, nakazywała spokój.
Kim jesteś?
Harry podskoczył, rozpoznając w pełni ten głos. Mimo, że mężczyzna miał kaptur na głowie, był stuprocentowo przekonany, że stoi przed nim Kingshley.
Kingshley Shasklebot, prawda?
Sylwetka poruszyła się niespokojnie, a różdżki natychmiast błysły w dłoniach Aurorów. Wystarczył jeden zły ruch, a w stronę gryfona poleci dwadzieścia przekleństw.
Kim jesteś?
Zielonooki zaklął w duchu, jednocześnie żałując, że zamknął Strażnika w swoim umyśle. Nie wiedział co zrobić. To mogli być Aurorzy, jednak nie oznaczało to, że był bezpieczny. Już dawno nauczył się, że i ci „dobrzy", okazywali się zbyt często tymi złymi.
To ja, Harry — zaryzykował.
Harry? Harry Potter? — niepomierne zdziwienie w głosie Kingshleya było aż nadto słyszalne. Młodzieniec podniósł dłoń, na co różdżki w dłoniach aurorów zadygotały nerwowo. Odsłonił niepewnie bliznę.
Harry! — Kaptur natychmiast opadł, ukazując czarnoskórę oblicze mężczyzny. Shacklebot natychmiast dopadł go, na co pozostali natychmiast się rozluźnili. Harry jęknął z ulgą.
Harry, na Merlina, co ty tutaj robisz?
Rykoszet wybuchu niemal zmiótł moje mieszkanie wraz ze mną w środku — zaczął mówić. — Widziałem Śmierciożerców, postanowiłem jak najszybciej uciekać i jedyne na co wpadłem, to Nokturn. Nie wiedziałem, że rozpieprzyli Dziurawy Kocioł.
Jedenaście minut temu był wybuch — poinformował go. — A w sumie, kilka wybuchów.
Kilka?
Dokładnie, to pięć — powiedziała kobieta, podchodząc do nich. Miała krótko obcięte, ciemne włosy i uważne spojrzenie.
Gdzie?
Tu, Ministerstwo Magii, Hogsmade, Edynburg i Buckingam.
Rodzina królewska? — Zapytał zaskoczony Harry.
Na szczęście na miejscu było kilku naszych, którzy wyczuli wahania magii, więc udało się w porę zareagować i nie ma tak dużo zniszczeń, jednak reszta — wyjaśnił auror.
Musimy szybko stąd zabrać Pottera — stwierdziła kobieta. Harry natychmiast najeżył się na te słowa, co zostało zauważone.
Potter, nie mamy czasu na dyrdymały. Jesteś priorytetem. Zabieramy cię ze sobą.
Formować szyk — oznajmił Kingshley, po czym dodał. — Harry, pogadamy w bezpiecznym miejscu.
Harry niepewnie skinął głową. Kiedy został wciśnięty w środek, a stojący obok Kingshley złapał go za ramię, zaklął w myślach. Uczucie przeciskania przez słomkę nie pozwoliło mu jednak na zbyt intensywne rozmyślania. Błagam, byleby nie do Voldemorta!
Zachwiał się, wpadając w czyjeś silne ramiona. Świat zawirował niebezpiecznie, a z nosa zaczęła się sączyć krew.
Cholera jasna! — Krzyknął jakiś mężczyzn. — Medyka, szybko!
Harry poczuł jak ktoś niemal go ciągnie pod ramię w jakąś stronę. Świat wirował coraz bardziej, a krew nie chciała przestać się sączyć. Ktoś coś krzyczał do niego, ktoś spokojnie mówił. Został położony na czymś miękkim, a osoba o dużych, jasnych oczach nachyliła się nad nim.
Zemdlał.
**
Stał na wprost zamkniętej bramy, za którą czaiła się ciemność. Kłódka lśniła złowrogo, niemal wyśmiewając się z jego strachu.
Harry, wypuść mnie poprosił męski głos. Zielonooki prychnął, wciąż nie widząc żadnej sylwetki przy drzwiach.
Mógłbyś się chociaż pojawić warknął zły.
Jeszcze nie czas, Harry. Musimy poczekać jeszcze trochę.
Gówno prawda! krzyknął zły. Zawsze muszę czekać. Harry, jesteś za młody. Harry, to za wcześnie. Harry, jesteś wciąż tylko dzieckiem. Harry... GÓWNO PRAWDA!
Nie rozumiesz dotąd spokojny głos zamienił się w warkot. Brama zadygotała jakby pod naporem jakieś siły. Harry zmrużył oczy, przysięgając sobie w duchu, że za żadne skarby nie pozwoli mu wygrać.
To ty nie rozumiesz! syknął, robiąc krok w stronę krat. Dotąd nie wiedziałem kim jesteś, czego chcesz. Wszystkiego musiałem szukać sam, dowiadywać się z drugiej ręki, ale wciąż umykał mi cały obraz, ale teraz, dzięki tobie, już wiem.
Harry, to nie tak jak myślisz. Zastanów się...
Zabiłeś ją!
Wolałeś by konała w cierpieniu przez kilka godzin?!
Wzdrygnął się na dźwięk tego tonu. Strażnik do tej pory był kochany, pomocny. Jakiż on był głupi! „Po raz kolejny dałeś się wyrolować, Harry."
Przejąłeś moje ciało!
Pomogłem ci!
Zdradziłeś mnie! Moje zaufanie do ciebie!
Harry, chyba nie mówisz poważnie. Do tej pory...
Zdradziłeś mnie warknął, po czym odwrócił się na pięcie. Brama zatrzeszczała jakby popchnięta niewidzialną siłą.
Nie uciekniesz, Harry! Jesteśmy związani!
Zobaczymy jak długo.
**
Jesteś mój!
Obudził się gwałtownie jakby wyrwany z koszmaru. Pokręcił głową, czując się o wiele lepiej niż wcześniej. Zwiesił nogi, wpatrując się w drewnianą podłogę. Rozmasował skronie, wzdychając.
Jak się czujesz?
Podniósł wzrok, napotykając ciemne oczy Kingshley'a. Auror stał oparty o framugę drzwi, ubrany już w zwyczajowe, robocze ciuchy.
Bywało gorzej.
Chodź — poprosił Shacklebot, na co Harry wstał. Nie czując żadnych zawrotów, powoli ruszył w stronę aurora. Spokojnie przeszli korytarz, by wyjść na balkon. Pod spodem w wielkiej sali krzątali się wszelkiej maści ludzie. Niektórzy ubrani byli w aurorskie szaty, inni w swoje zwyczajowe ubrania. Poustawiane były biurka w jakieś przedziwne wzory, a w centralnym miejscu unosiła się półprzezroczysta plansza kraju. Ludzie przekrzykiwali się, a w oddali grały Trzy wiedźmy jeden ze swoich jazgotliwych utworów z małego radia.
Witaj w aktualnej kwaterze aurorów — rzucił wesoło Kingshley, opierając się o barierkę. Znajdowali się na jednym z wielu balkoników, z których kręte schody prowadziły w dół.
Co to jest? To wszystko?
Lis ci już przecież mówił — powiedział spokojnie Kingshley. — Jesteśmy aurorami, którzy wystąpili spod władzy Ministerstwa, choć teraz w sumie takowego już nie ma. Przeklęci Śmierciożercy!
Czy... Ilu jest zabitych?
Shacklebot westchnął.
Powinieneś zapytać, ilu jest żywych — mruknął. — Nikt nie wie co się stało. Nagle budynkiem zatrzęsło i wszystko zaczęło się walić. Ludzie próbowali się deportować, ale Śmierciożercy założyli bariery antydeportacyjne.
Harry otworzył z przerażeniem oczy.
Chodź, musimy porozmawiać.
Młodzieniec posłusznie ruszył za starszym mężczyzną. Zeszli po schodach, a kiedy tylko pojawili się na samym dole, natychmiast spoczęły na nich oczy wszystkich zebranych. Miał wielką ochotę wrzasnąć na nich wszystkich, jednak udało mu się powstrzymać. Przeszli pomieszczenie, dostając się do jednych z niewielu drzwi na tej wysokości.
Komnata była stosunkowo niewielka. Na samym środku postawiony był prostokątny stół, a na ścianach pozawieszane przeróżne kartki. Wokół stolika stały krzesła, niektóre pozajmowane przez czarodziei. Harry spośród nich rozpoznał jedynie Alastora Moody'ego, który łypał na niego swym magicznym okiem.
Potter, naprawdę masz talent do kłopotów — stwierdził Szalonooki.
Tym razem to one znalazły mnie — odpowiedział po prostu. — Dzień dobry, profesorze.
Potter, bez tych ckliwości. Po nazwisku albo po imieniu.
Harry skinął głową, rozglądając się po innych. Razem z Kingshleyem i Moodym w pomieszczeniu było sześć osób — dwie kobiety i czterech mężczyzn. Jedną z pań gryfon kojarzył, jednak nie mógł stwierdzić, gdzie już ją widział.
O co tu chodzi? — Zapytał w końcu, nie mogąc wytrzymać panującego milczenia i niezręcznych spojrzeń. — Co ja tutaj robię? Ile byłem nieprzytomny? Co z Voldemortem?
Identyczny jak Charlus, same konkrety — westchnęła jedna z kobiet. Miała wyniosły wyraz twarzy, ciemne włosy z siwymi pasmami i uważnym spojrzeniem.
Jeśli chodzi o Nowy Rok, to nie będzie świętowania — rzucił ironicznie Alastor. — Mamy drugiego stycznia, przespałeś to.
Harry skinął głową. Czuł się lekko zaniepokojony tą pustką, którą wcześniej wypełniał Strażnik. Nie był jednak w stanie się przemóc i znieść dzielącą barierę. Cały czas jednak czuł i słyszał w zakamarkach swojego umysłu dudnienie bramy, którą Strażnik próbował miarowo zniszczyć.
Nazywam się Amelia Bones — powiedziała kobieta o ciemnych, upiętych w kok włosach. Harry od razu skojarzył jej nazwisko z jego przygodą z Wizengamotem.
Augusta Longbottom.
Harry od razu zawiesił na niej wzrok. Nie potrafił znaleźć na jej twarzy chociażby oznak podobieństwa do Nevilla. Nie miała w oczach tych wesołych błysków czy miłego wyrazu twarzy.
Flawiusz Rackharrow — przedstawił się mężczyzna o długich, brązowych włosach związanych w kucyk. Miał krótką brodę i prostokątne okulary na nosie. Czarodziej nie wyglądał staro, jednak Harry nauczył się już, że w świecie magii nie było tak łatwo odgadnąć wieku na podstawie wyglądu.
Kastor Herz — mruknął ostatni. Tęgi mężczyzna o nieprzyjemnym wyrazie twarzy, który siedział w dużym oddaleniu od reszty.
Koniec tego cyrku — prychnął Alastor. — Nie mamy na to czasu. Później będziesz się z nimi zaprzyjaźniał, Potter.
Słucham — powiedział Harry, siadając na wolnym krześle.

___
Przedstawiam kolejny rozdział, który jest stosunkowo krótki, ale mam nadzieję, że przypadnie wam do gustu. Wszelkie komentarze oczywiście mile widziane, bo naprawdę motywują ;)
Życzę wszelkiej pomyślności w Nowym Roku!
Pozdrawiam.

11 komentarzy:

  1. Dobrze, że nadrobiłam wszystkie zaległości i przeczytałam wszystko jeszcze raz. Po raz pierwszy wszystko ogarnęłam i czytałam to z wielką przyjemnością.
    Tyle ataków i wszystkie prawie równocześnie. Przerażająca demonstracja sił Lorda i Śmierciożerców.
    Kurde, co Harry wyprawia? Powaliło go? Zamknąc Strażnika i obwiniac go o śmierc kobiety. Mam nadzieje, że mu się odwróci i pogodzi się z Strażnikiem.
    A gdzie jest reszta? Gdzie Black, Lupin i reszta. Nie szukają go. Rozumiem sami muszę się najpierw znalezc, ale to trochę dziwne. Oby wszyscy przeżyli. W szczególności Maleństwo, które bardzo lubię. :)
    Pozdrawiam, weny życzę i zapraszam na krzyk-nadziei.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. Genialne, powtórzę jeszcze raz. :D
    Umiesz trzymać w napięciu. Czekam na ciąg dalszy.

    OdpowiedzUsuń
  3. Skończyć w takim momencie... :(
    Rozdział super, trzyma w napięciu. Mam nadzieję że nie będą obwiniać harrego o zamordowanie tej kobiety. Czekam na kolejny i już nie mogę się doczekać xD

    OdpowiedzUsuń
  4. bardzo fajne opowiadanie i liczę że szybko dodasz kolejną część :)
    wprowadziłaś bardzo dużo zagadkowych wątków, których ujawnienia już nie mogę się doczekać :) jak również jestem ciekawa co zrobisz z młodszymi uczniami skoro nie mają oni walczyć :) może jakiś monitoring i ochrona wewnątrz zamkowa?
    życzę weny :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Witam Serdecznie.
    Twoje opowiadanie przeczytałam w 3 dni. Jestem pozytywnie zaskoczona. Fajnie, że Harry wziął sprawy w swoje ręcę. Podoba mi się też pomysł z komnatą.
    Czekan NN i pozdrawiam ;D

    OdpowiedzUsuń
  6. Dwa dni i skończyłam Twoje opowiadanie. Jest niesamowite fabularnie, lecz pojawiają się czasem błędy. Mam nadzieję, że wrócisz do pisania, mimo że minęły trzy miesiące. Na pewno będę tu wpadać z nadzieją ujrzenia kolejnego wybitnego rozdziału. Weny ;)

    OdpowiedzUsuń
  7. Wróć :) Proszę za bardzo się wciągnęłam, dlatego proszę, wróć!! A tak serio to opowiadanie jest jednym z najlepszych, które czytałam :) Rozdziały długie, a i akcja baaardzo, bardzo ciekawa :) Czekaam, czekam i jeszcze raz czekam ;) Weny życzę i wróć, proszę xx /Kaeslin xD p.s. zaczęłam i chciałabym skończyć :*

    OdpowiedzUsuń
  8. Hej,
    więc było kilka podobnych wybuchów, gdzie podziewa się Remus i Regulus, Harry zablokował swojego strażnika, ale czy to dobry pomysł...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  9. Świetne! Będzie kiedyś kontynuacja?

    OdpowiedzUsuń
  10. Genialne opowiadanie, jedno z lepszych jakie czytałam. Świetnie stworzona postać Harrego, Regulusa i innych. Czy jest jakakolwiek szansa na kontynuacje?

    OdpowiedzUsuń
  11. Hej,
    gdzie podziewa się Remus i Regulus? nie wiem czy to dobry pomysł, że Harry zablokował swojego strażnika...
    więc jednak było kilka podobnych wybuchów...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń

Zamów Proroka Codziennego