Otworzył
oczy, próbując rozeznać się w sytuacji. W głowie huczał mu cały
czas odgłos eksplozji, a niezrozumiałe sygnały ze strony Strażnika
zwiększały uczucie dezorientacji. Zakaszlał, a widząc na swojej
dłoni krew, zaklął.
Bolało
go ramię i brzuch, jednak na całe szczęście nie miał żadnej
otwartej rany. Z budynku, gdzie mieszkał, odpadła niemal połowa.
Pozostawiając jedynie północno-wschodnią kondygnacje. Gruzy
walały się dookoła, a z zerwanych rur wytryskiwała woda.
Magiczny
wybuch, nadeszła w końcu spójna myśl Strażnika. Harry
patrzył na wgłębienie, które obejmowało swoją wielkością
niemal cały park, a jedynie rykoszet dotarł aż tutaj.
Budynek,
jazda!
Wdrapał
się do niewielkiej części schodów, która jeszcze się nie
osunęła. Z różdżką mocno trzymaną w dłoni, patrzył uważnie
pod nogi. Za każdym razem rozglądał się czy nie ma jakiegoś
innego rannego, ale najwidoczniej w tym dniu, o tej porze, był
jedynym kto pozostał w budynku. I dzięki Merlinowi,
pomyślał.
Bariera
wokół mieszkania falowała wściekle, nie wiedząc co zrobić.
Harry wcale jej się nie dziwił, w końcu kto mógł przewidzieć
taki atak? Przekroczył próg, na co natychmiast poczuł uspokojenie
magii. Uśmiechnął się do siebie, wciąż słysząc to uporczywe
huczenie w prawym uchu.
Weź
swoje rzeczy, nakazał Strażnik. Harry szybko wpadł do
swojego pokoju, a raczej z tego co z niego zostało. Została
zaledwie ta część pomieszczenia, która przylegała do drzwi.
Uważnie stąpając, podszedł do kufra, który wciąż leżał przy
łóżku. Wrzucił wszystkie rzeczy, które znalazł.
Załóż
płaszcz! Posłusznie wciągnął jeden z prezentów bliźniaków
na siebie, żałując jednocześnie, że ważył się go zdjąć.
Skóra bazyliszka mogłaby na pewno o wiele lepiej uchronić go przed
eksplozją. Zaklął, orientując się, że nigdzie nie było
myślodsiewni. Wzdychając, zmniejszył kufer, wrzucając go do
kieszeni spodni.
Ostrzegawcze
drganie bariery utwierdziło Harry'ego w przekonaniu, że to nie był
mugolski wybuch, tylko jak najbardziej magiczny. Na skraju parku,
niewielkim miejscu, gdzie nie wyżłobił się krater, zaczęły
pojawiać się sylwetki odziane w czarne szaty.
Zielonooki
nie wiedział co zrobić. Jeśli zacznie zbiegać po schodach,
zostanie natychmiast zauważony. To chyba nie był atak na ciebie,
napłynęła w końcu myśl Strażnika. Harry musiał po
chwili przyznać mu rację, inaczej zapewne wybuch swoje centrum
miałby w jego klatce.
Zaczął
szybko schodzić po schodach, przeskakując co drugi schodek.
Uporczywe huczenie nie ustawało, a pierwszy szok opuszczał
nastoletnie ciało. Zaczęły pojawiać się zawroty głowy, a z
musiał podeprzeć się ściany, by złapać oddech.
Kiedy
tylko wydostał się z budynku, cały czas obserwując
Śmierciożerców, skręcił od razu za niego. Teleportacja to nie
jest dobry pomysł! Harry nie posłuchał, mocno skupiając się
na znajomym zaułku, niedaleko Dziurawego Kotła.
Krzyknął,
kiedy nie poczuł gruntu pod nogami, a za to uderzył mocno w ziemię.
Jęknął, a ból zaatakował ze zdwojoną siłą. Odczucia
teleportacji nie były dobrym pomysłem, Harry to doskonale wiedział,
jednak mimo wszystko liczył na coś lepszego. Zamiast tego
zwymiotował, a w kącikach oczu pojawiły się łzy. Wytarł usta,
łapiąc kilka drżących oddechów. Dopiero wtedy rozejrzał się
dookoła, z przerażeniem patrząc, że znajduje się w jednym,
wielkim kraterze.
Zaatakowali
Dziurway Kocioł! Magiczna bariera zniknęła, a wraz z nią
niemal połowa ulicy Pokątnej. Harry dźwignął się na nogi,
niepewnie idąc w stronę, gdzie powinien znajdować się pub.
Dookoła były jedynie gruzy i ludzkie ciała, i jeszcze więcej
krwi. Zadygotał.
—
Pomocy!
Harry
drgnął, słysząc damski głos. Natychmiast, mimo swojego stanu,
pobiegł w stronę wołającej. Kobieta leżała podduszona pod
wielkim kawałkiem gruzu, który musiał być wcześniej sufitem czy
ścianą. Miała brudne, jasne włosy i rozbiegane spojrzenie.
—
Pomóż mi! — Krzyknęła, kiedy go
tylko zobaczyła. — Pomóż! Zaoszczędź mi męki! Dobij mnie!
Dobij, chłopcze!
—
Nie... — Zielonooki cofnął się kilka
kroków w tył. Kobieta zaczęła wykrzykiwać prośby i błagania,
aż w końcu zaczęła wyklinać. Musisz to zrobić, Harry,
tym razem to nie była myśl. Usłyszał cichy, męski głos, który
szeptał mu do ucha.
—
Nie zrobię tego!
—
Zaklinam cię! Dobij mnie, zabij!
To,
co stało się później, było dla Harry'ego niczym scena w jakimś
filmie. Podszedł do niej powoli, pewnie ściskając różdżkę.
Zamglone oczy spojrzały na niego z wdzięcznością, kiedy wymawiał
zaklęcie. Mimo tego, gryfon czuł się tak, jakby to wszystko
oglądał jakby z boku. Jego umysł, a ciało były całkowicie
oddalone. Patrzył jak jego dłoń przymyka oczy zmarłej, ciało
wstaje i powoli idzie przed siebie.
Spokojnie,
Harry, zajmę się tobą na razie, głos należący do Strażnika,
wyjaśnił wszystko. Gryfon przez chwilę nie wiedział co
powiedzieć, po czym, mimo skrajnego przemęczenia i strachu, zalała
go wszechogarniająca wściekłość. Zalała zielone spojrzenie,
mocno wypychając intruza ze swojego ciała.
Harry....
Nie, nie mo...
—
Zamknij się! Wypierdalaj stąd! Zostaw
mnie w spokoju! — Wykrzyczał, starając się jednocześnie
wypędzić drugi umysł całkowicie ze swojego ciała jak i umysłu.
Z satysfakcją zamknął drzwi na klucz, blokując jednocześnie
Strażnika w zakamarkach swojego umysłu.
Nagły
trzask kilkunastu aportacji nie pozwolił mu na cokolwiek.
Podskoczył, wyczarowując przed sobą ochronną tarczę. Stanął w
pozycji atakującej, oczekując.
Pojawiły
się postaci w czerwonych szatach z insygniami Aurorów, jednak bez
znaku Ministerstwa. Harry nie wiedział, co miał zrobić. Ta
wystraszona część niego, pełna adrenaliny i paniki jednocześnie,
kazała rzucać przekleństwa bez oglądania się. Jedno za drugim,
byleby uciec jak najdalej stąd. Druga, ta bardziej racjonalna,
nakazywała spokój.
—
Kim jesteś?
Harry
podskoczył, rozpoznając w pełni ten głos. Mimo, że mężczyzna
miał kaptur na głowie, był stuprocentowo przekonany, że stoi
przed nim Kingshley.
—
Kingshley Shasklebot, prawda?
Sylwetka
poruszyła się niespokojnie, a różdżki natychmiast błysły w
dłoniach Aurorów. Wystarczył jeden zły ruch, a w stronę gryfona
poleci dwadzieścia przekleństw.
—
Kim jesteś?
Zielonooki
zaklął w duchu, jednocześnie żałując, że zamknął Strażnika
w swoim umyśle. Nie wiedział co zrobić. To mogli być Aurorzy,
jednak nie oznaczało to, że był bezpieczny. Już dawno nauczył
się, że i ci „dobrzy", okazywali się zbyt często tymi
złymi.
—
To ja, Harry — zaryzykował.
—
Harry? Harry Potter? — niepomierne
zdziwienie w głosie Kingshleya było aż nadto słyszalne.
Młodzieniec podniósł dłoń, na co różdżki w dłoniach aurorów
zadygotały nerwowo. Odsłonił niepewnie bliznę.
—
Harry! — Kaptur natychmiast opadł,
ukazując czarnoskórę oblicze mężczyzny. Shacklebot natychmiast
dopadł go, na co pozostali natychmiast się rozluźnili. Harry
jęknął z ulgą.
—
Harry, na Merlina, co ty tutaj robisz?
—
Rykoszet wybuchu niemal zmiótł moje
mieszkanie wraz ze mną w środku — zaczął mówić. — Widziałem
Śmierciożerców, postanowiłem jak najszybciej uciekać i jedyne na
co wpadłem, to Nokturn. Nie wiedziałem, że rozpieprzyli Dziurawy
Kocioł.
—
Jedenaście minut temu był wybuch —
poinformował go. — A w sumie, kilka wybuchów.
—
Kilka?
—
Dokładnie, to pięć — powiedziała
kobieta, podchodząc do nich. Miała krótko obcięte, ciemne włosy
i uważne spojrzenie.
—
Gdzie?
—
Tu, Ministerstwo Magii, Hogsmade,
Edynburg i Buckingam.
—
Rodzina królewska? — Zapytał
zaskoczony Harry.
—
Na szczęście na miejscu było kilku
naszych, którzy wyczuli wahania magii, więc udało się w porę
zareagować i nie ma tak dużo zniszczeń, jednak reszta — wyjaśnił
auror.
—
Musimy szybko stąd zabrać Pottera —
stwierdziła kobieta. Harry natychmiast najeżył się na te słowa,
co zostało zauważone.
—
Potter, nie mamy czasu na dyrdymały.
Jesteś priorytetem. Zabieramy cię ze sobą.
—
Formować szyk — oznajmił Kingshley,
po czym dodał. — Harry, pogadamy w bezpiecznym miejscu.
Harry
niepewnie skinął głową. Kiedy został wciśnięty w środek, a
stojący obok Kingshley złapał go za ramię, zaklął w myślach.
Uczucie przeciskania przez słomkę nie pozwoliło mu jednak na zbyt
intensywne rozmyślania. Błagam, byleby nie do Voldemorta!
Zachwiał
się, wpadając w czyjeś silne ramiona. Świat zawirował
niebezpiecznie, a z nosa zaczęła się sączyć krew.
—
Cholera jasna! — Krzyknął jakiś
mężczyzn. — Medyka, szybko!
Harry
poczuł jak ktoś niemal go ciągnie pod ramię w jakąś stronę.
Świat wirował coraz bardziej, a krew nie chciała przestać się
sączyć. Ktoś coś krzyczał do niego, ktoś spokojnie mówił.
Został położony na czymś miękkim, a osoba o dużych, jasnych
oczach nachyliła się nad nim.
Zemdlał.
**
Stał
na wprost zamkniętej bramy, za którą czaiła się ciemność.
Kłódka lśniła złowrogo, niemal wyśmiewając się z jego
strachu.
—
Harry, wypuść mnie — poprosił
męski głos. Zielonooki prychnął, wciąż nie widząc żadnej
sylwetki przy drzwiach.
—
Mógłbyś się chociaż pojawić —
warknął zły.
—
Jeszcze nie czas, Harry. Musimy
poczekać jeszcze trochę.
—
Gówno prawda! — krzyknął
zły. — Zawsze muszę czekać. Harry, jesteś za młody.
Harry, to za wcześnie. Harry, jesteś wciąż tylko dzieckiem.
Harry... GÓWNO PRAWDA!
—
Nie rozumiesz — dotąd
spokojny głos zamienił się w warkot. Brama zadygotała jakby pod
naporem jakieś siły. Harry zmrużył oczy, przysięgając sobie w
duchu, że za żadne skarby nie pozwoli mu wygrać.
—
To ty nie rozumiesz! — syknął,
robiąc krok w stronę krat. — Dotąd nie wiedziałem kim
jesteś, czego chcesz. Wszystkiego musiałem szukać sam, dowiadywać
się z drugiej ręki, ale wciąż umykał mi cały obraz, ale teraz,
dzięki tobie, już wiem.
—
Harry, to nie tak jak myślisz.
Zastanów się...
—
Zabiłeś ją!
—
Wolałeś by konała w cierpieniu
przez kilka godzin?!
Wzdrygnął
się na dźwięk tego tonu. Strażnik do tej pory był kochany,
pomocny. Jakiż on był głupi! „Po raz kolejny dałeś się
wyrolować, Harry."
—
Przejąłeś moje ciało!
—
Pomogłem ci!
—
Zdradziłeś mnie! Moje zaufanie do
ciebie!
—
Harry, chyba nie mówisz poważnie. Do
tej pory...
—
Zdradziłeś mnie — warknął,
po czym odwrócił się na pięcie. Brama zatrzeszczała jakby
popchnięta niewidzialną siłą.
—
Nie uciekniesz, Harry! Jesteśmy
związani!
—
Zobaczymy jak długo.
**
Jesteś
mój!
Obudził
się gwałtownie jakby wyrwany z koszmaru. Pokręcił głową, czując
się o wiele lepiej niż wcześniej. Zwiesił nogi, wpatrując się w
drewnianą podłogę. Rozmasował skronie, wzdychając.
—
Jak się czujesz?
Podniósł
wzrok, napotykając ciemne oczy Kingshley'a. Auror stał oparty o
framugę drzwi, ubrany już w zwyczajowe, robocze ciuchy.
—
Bywało gorzej.
—
Chodź — poprosił Shacklebot, na co
Harry wstał. Nie czując żadnych zawrotów, powoli ruszył w stronę
aurora. Spokojnie przeszli korytarz, by wyjść na balkon. Pod spodem
w wielkiej sali krzątali się wszelkiej maści ludzie. Niektórzy
ubrani byli w aurorskie szaty, inni w swoje zwyczajowe ubrania.
Poustawiane były biurka w jakieś przedziwne wzory, a w centralnym
miejscu unosiła się półprzezroczysta plansza kraju. Ludzie
przekrzykiwali się, a w oddali grały Trzy wiedźmy jeden ze
swoich jazgotliwych utworów z małego radia.
—
Witaj w aktualnej kwaterze aurorów —
rzucił wesoło Kingshley, opierając się o barierkę. Znajdowali
się na jednym z wielu balkoników, z których kręte schody
prowadziły w dół.
—
Co to jest? To wszystko?
—
Lis ci już przecież mówił —
powiedział spokojnie Kingshley. — Jesteśmy aurorami, którzy
wystąpili spod władzy Ministerstwa, choć teraz w sumie takowego
już nie ma. Przeklęci Śmierciożercy!
—
Czy... Ilu jest zabitych?
Shacklebot
westchnął.
—
Powinieneś zapytać, ilu jest żywych —
mruknął. — Nikt nie wie co się stało. Nagle budynkiem zatrzęsło
i wszystko zaczęło się walić. Ludzie próbowali się deportować,
ale Śmierciożercy założyli bariery antydeportacyjne.
Harry
otworzył z przerażeniem oczy.
—
Chodź, musimy porozmawiać.
Młodzieniec
posłusznie ruszył za starszym mężczyzną. Zeszli po schodach, a
kiedy tylko pojawili się na samym dole, natychmiast spoczęły na
nich oczy wszystkich zebranych. Miał wielką ochotę wrzasnąć na
nich wszystkich, jednak udało mu się powstrzymać. Przeszli
pomieszczenie, dostając się do jednych z niewielu drzwi na tej
wysokości.
Komnata
była stosunkowo niewielka. Na samym środku postawiony był
prostokątny stół, a na ścianach pozawieszane przeróżne kartki.
Wokół stolika stały krzesła, niektóre pozajmowane przez
czarodziei. Harry spośród nich rozpoznał jedynie Alastora
Moody'ego, który łypał na niego swym magicznym okiem.
—
Potter, naprawdę masz talent do kłopotów
— stwierdził Szalonooki.
—
Tym razem to one znalazły mnie —
odpowiedział po prostu. — Dzień dobry, profesorze.
—
Potter, bez tych ckliwości. Po nazwisku
albo po imieniu.
Harry
skinął głową, rozglądając się po innych. Razem z Kingshleyem i
Moodym w pomieszczeniu było sześć osób — dwie kobiety i
czterech mężczyzn. Jedną z pań gryfon kojarzył, jednak nie mógł
stwierdzić, gdzie już ją widział.
—
O co tu chodzi? — Zapytał w końcu,
nie mogąc wytrzymać panującego milczenia i niezręcznych spojrzeń.
— Co ja tutaj robię? Ile byłem nieprzytomny? Co z Voldemortem?
—
Identyczny jak Charlus, same konkrety —
westchnęła jedna z kobiet. Miała wyniosły wyraz twarzy, ciemne
włosy z siwymi pasmami i uważnym spojrzeniem.
—
Jeśli chodzi o Nowy Rok, to nie będzie
świętowania — rzucił ironicznie Alastor. — Mamy drugiego
stycznia, przespałeś to.
Harry
skinął głową. Czuł się lekko zaniepokojony tą pustką, którą
wcześniej wypełniał Strażnik. Nie był jednak w stanie się
przemóc i znieść dzielącą barierę. Cały czas jednak czuł i
słyszał w zakamarkach swojego umysłu dudnienie bramy, którą
Strażnik próbował miarowo zniszczyć.
—
Nazywam się Amelia Bones — powiedziała
kobieta o ciemnych, upiętych w kok włosach. Harry od razu skojarzył
jej nazwisko z jego przygodą z Wizengamotem.
—
Augusta Longbottom.
Harry
od razu zawiesił na niej wzrok. Nie potrafił znaleźć na jej
twarzy chociażby oznak podobieństwa do Nevilla. Nie miała w oczach
tych wesołych błysków czy miłego wyrazu twarzy.
—
Flawiusz Rackharrow — przedstawił się
mężczyzna o długich, brązowych włosach związanych w kucyk. Miał
krótką brodę i prostokątne okulary na nosie. Czarodziej nie
wyglądał staro, jednak Harry nauczył się już, że w świecie
magii nie było tak łatwo odgadnąć wieku na podstawie wyglądu.
—
Kastor Herz — mruknął ostatni. Tęgi
mężczyzna o nieprzyjemnym wyrazie twarzy, który siedział w dużym
oddaleniu od reszty.
—
Koniec tego cyrku — prychnął Alastor.
— Nie mamy na to czasu. Później będziesz się z nimi
zaprzyjaźniał, Potter.
—
Słucham — powiedział Harry, siadając
na wolnym krześle.
___
Przedstawiam kolejny rozdział, który jest stosunkowo krótki, ale mam nadzieję, że przypadnie wam do gustu. Wszelkie komentarze oczywiście mile widziane, bo naprawdę motywują ;)
Życzę wszelkiej pomyślności w Nowym Roku!
Pozdrawiam.
Dobrze, że nadrobiłam wszystkie zaległości i przeczytałam wszystko jeszcze raz. Po raz pierwszy wszystko ogarnęłam i czytałam to z wielką przyjemnością.
OdpowiedzUsuńTyle ataków i wszystkie prawie równocześnie. Przerażająca demonstracja sił Lorda i Śmierciożerców.
Kurde, co Harry wyprawia? Powaliło go? Zamknąc Strażnika i obwiniac go o śmierc kobiety. Mam nadzieje, że mu się odwróci i pogodzi się z Strażnikiem.
A gdzie jest reszta? Gdzie Black, Lupin i reszta. Nie szukają go. Rozumiem sami muszę się najpierw znalezc, ale to trochę dziwne. Oby wszyscy przeżyli. W szczególności Maleństwo, które bardzo lubię. :)
Pozdrawiam, weny życzę i zapraszam na krzyk-nadziei.blogspot.com
Genialne, powtórzę jeszcze raz. :D
OdpowiedzUsuńUmiesz trzymać w napięciu. Czekam na ciąg dalszy.
Skończyć w takim momencie... :(
OdpowiedzUsuńRozdział super, trzyma w napięciu. Mam nadzieję że nie będą obwiniać harrego o zamordowanie tej kobiety. Czekam na kolejny i już nie mogę się doczekać xD
bardzo fajne opowiadanie i liczę że szybko dodasz kolejną część :)
OdpowiedzUsuńwprowadziłaś bardzo dużo zagadkowych wątków, których ujawnienia już nie mogę się doczekać :) jak również jestem ciekawa co zrobisz z młodszymi uczniami skoro nie mają oni walczyć :) może jakiś monitoring i ochrona wewnątrz zamkowa?
życzę weny :)
Witam Serdecznie.
OdpowiedzUsuńTwoje opowiadanie przeczytałam w 3 dni. Jestem pozytywnie zaskoczona. Fajnie, że Harry wziął sprawy w swoje ręcę. Podoba mi się też pomysł z komnatą.
Czekan NN i pozdrawiam ;D
Dwa dni i skończyłam Twoje opowiadanie. Jest niesamowite fabularnie, lecz pojawiają się czasem błędy. Mam nadzieję, że wrócisz do pisania, mimo że minęły trzy miesiące. Na pewno będę tu wpadać z nadzieją ujrzenia kolejnego wybitnego rozdziału. Weny ;)
OdpowiedzUsuńWróć :) Proszę za bardzo się wciągnęłam, dlatego proszę, wróć!! A tak serio to opowiadanie jest jednym z najlepszych, które czytałam :) Rozdziały długie, a i akcja baaardzo, bardzo ciekawa :) Czekaam, czekam i jeszcze raz czekam ;) Weny życzę i wróć, proszę xx /Kaeslin xD p.s. zaczęłam i chciałabym skończyć :*
OdpowiedzUsuńHej,
OdpowiedzUsuńwięc było kilka podobnych wybuchów, gdzie podziewa się Remus i Regulus, Harry zablokował swojego strażnika, ale czy to dobry pomysł...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Świetne! Będzie kiedyś kontynuacja?
OdpowiedzUsuńGenialne opowiadanie, jedno z lepszych jakie czytałam. Świetnie stworzona postać Harrego, Regulusa i innych. Czy jest jakakolwiek szansa na kontynuacje?
OdpowiedzUsuńHej,
OdpowiedzUsuńgdzie podziewa się Remus i Regulus? nie wiem czy to dobry pomysł, że Harry zablokował swojego strażnika...
więc jednak było kilka podobnych wybuchów...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Aga